PRZYSTANEK LUBLANA
Kurczę, fajnie jest się nie spieszyć. Nie gnać, nie lecieć na łeb, na szyję. Wiele razy zdarzyło się nam wracać z wakacji, albo weekendowych wypadów na ostatnią chwilę, na ten przysłowiowy ostatni dzwonek i to najczęściej jeszcze z przygodami. Za starzy chyba już jesteśmy na takie emocje, albo za mądrzy, jak wolę jednak o nas myśleć. Dlatego właśnie od pewnego czasu kombinujemy tak, żeby wracać z urlopu na luzaku i w tym roku znowu nam się udało. Jednym z naszych przystanków w drodze powrotnej do domu była Lublana. Nie spieszyło nam się w ogóle. Włóczyliśmy się po niej bez ciśnienia i bez pośpiechu.
Lublana – miasto smoków
Spacer zaczęliśmy od kawy w jednej z kawiarni położonej na brzegu Lublanicy i od obejrzenia słynnego Smoczego Mostu, który obsiadły aż cztery groźne, zielone egzemplarze. Smoki wiadomo – mega atrakcyjne stworzenia i dzieci je uwielbiają wprost. Szkoda tylko, że ta ichnia legenda jakaś taka pokomplikowana, mocno niejasna i na domiar złego ma kilka wersji. Cieżko ją było małolatom sprzedać. W każdym stanęło na tym, że był sobie podobno strasznie groźny smok i ktoś go kiedyś ubił, nieważne już czy to był Jazon, czy Emon, czy ktoś inny jeszcze, grunt, że się nie bał i go ukatrupił, a na miejscu, w którym ów nieszczęsny gad sczezł wybudowano miasto. Od tej pory Lublana legitymuje się wizerunkiem tej zielonej kreatury.
Smoki są tu faktycznie wszechobecne. Nie tylko siedzą na moście, są też w herbie miasta, na pocztówkach, magnesikach, studzienkach kanalizacyjnych. Można sobie nabyć smoka drogą kupna w wersji drewnianej, glinianej, puchatej i dmuchanej nawet. Ten lublański gad to celebryta jakiś. Nasz krakowski, przy nim to jakiś jego ubogi krewny, albo raczej nieśmiały kuzyn.
Miasto jest bardzo kameralne, jak przystało na jedną z najmniejszych stolic europejskich i co rzuca się w oczy i uszy od razu, w większej części starego miasta, w centrum, na nadrzecznych ulicach i w parkach obowiązuje strefa pieszych. Samochodów tu wprawdzie nie uświadczycie, ale i tak radzę mieć oczy dookoła głowy, zwłaszcza spacerując z dziećmi, bo na każdym kroku drogę zajeżdżają nam rowerzyści, których jest tutaj od groma i ciut ciut. Do tego jeżdżą w sposób dość powiedziałabym nonszalancki, więc trzeba mieć się na baczności, żeby nie skończyć z ze szprychą oku, albo kierownicą w jakimś innym strategicznym miejscu.
Spacer wzdłuż rzeki umilają: widok wzgórza zamkowego, ze zrekonstruowanym w dużej mierze potężnym średniowiecznym zamkiem oraz urocze knajpki i kawiarenki, gdzie można napić się kawy, albo lokalnego piwka, a dodatkowo (co znowu bardzo poddobało się dzieciakom) przepływające leniwie wodne tramwaje. Zwiedzanie miasta z poziomu rzeki wydwało się nam nawet dość kuszące. Na szczęście opamiętaliśmy się w porę i, zważywszy na temeprament naszego syna, chyba dość rozsądnie jednak podziękowaliśmy za tę atrakcję.
Lublanicę przecina kilka ciekawych mostów, z którymi wiążą sie różne historie i legendy. Smoki na Smoczym Moście podobno machają ogonani za każdym razem kiedy w ich pobliżu zjawi się dziewica. Jak łatwo się domyśleć, skoro te groźne stwory stoją od dawna w bezruchu, z jakichś niewyjaśnionych powodów dziewice od wieków omijają ten most z daleka.
Masarki most
Kolejny, tym razem nowoczesny, postawiony na miejscu tego, na którym kiedyś swoje wyroby sprzedawali lokalni masarze, pełni teraz funkcję mostu zakochanych. Szalejący z miłości ostatentacyjnie wieszają na nim kłódki, mające zapewne symbolizować trwałość i niezłomność ich uczuć.
Most Potrójny
Właściwie trzy mosty w jednym jak sama nazwa wskazuje – sąsiaduje bezpośrednio z Placem Prešerena, na którym stoi okazały pomnik tego słoweńskiego wieszcza, autora słów hymnu Słowenii zresztą. Podobno był on człowiekiem markotnym i pogrążonym w smutku, jak na przykładnego twórcę epoki romantyzmu przystało. Zakochany, a jakże – nieszczęśliwie – w swej nieosiągalnej muzie, pięknej Julii, cierpiał i tworzył. Pikanterii owej historii, prócz faktu, że się biedny poeta rozpił, dorobiwszy się uprzednio kilkorga dzieci z służącą, nie będącą zupełnie w stanie pojąć potęgi jego geniuszu, jest to, że jego posępna, monumentalna postać wciąż zerka z żalem w stronę okien domu owej pięknej Julii o sercu zimnym niczym lód. Natrudziliśmy się odrobinę, żeby odnaleźć te okna, o których mówi legenda. Cóż, albo my jesteśmy jacyś mało spostrzegawczy, albo trajektoria spojrzenia stojącego na pomniku wieszcza nie do końca prowadzi faktycznie w stronę okien oblubienicy. W końcu się jednak udało i rzeczywiście nieopodal pomnika Prešerena znaleźliśmy i ten budynek i to wyrzeźbione w terakocie lico – symbol niespełnionej miłości.
Most Szewski
Przy Szewskim moście, na którym niegdyś szesnastu szewców świadczyło swoje usługi, sprytnie tworząc na nim coś w rodzaju strefy bezcłowej i unikając w ten sposób płacenia podatków, znaleźliśmy przyjemną restaurację, gdzie można spokojnie z widokiem na rzekę zjeść lokalne przysmaki, choćby i ogromne, lublańskie burgery. W końcu co innego mogliśmy zjeść w mieście, które znane jest nie tylko jako miasto smoków, ale również jako studencki raj studentów, z racji tego, że studenci właśnie stanowią całkiem sporą część mieszkańców słoweńskiej stolicy.
To niewielkie, urocze miasto to całkiem przyjemne miejsce na małe “międzylądowanie”, przystanek w drodze na wakacje, albo w drodze powrotnej do domu. Mnóstwo tu architektonicznych perełek i klimatycznych uliczek, a Stare Miasto można przejść spacerkiem wzdłuż i wszerz w jakieś półtorej godziny, nawet z dwójką dzieci, z których jedno marudzi, a drugie notorycznie nawiewa.
***
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie 🙂 będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz pod nim komentarz lub udostępnisz go swoim znajomym, a jeśli zechcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam zawsze możesz polubić mój funpage na Facebooku albo Instagram. 😀
Dodaj komentarz