JAJA SOBIE ROBIĘ NA WIELKANOC
Powinnam teraz robić milion pięćset niezwykle ważnych rzeczy. Zakasać rękawy i pracować na pełnych obrotach. Tymczasem bezwstydnie przymykam oko na leżące odłogiem niewypełnione obowiązki. Piętrzą się gdzieś tam po kątach, gromadzą się, kumulują i wiem doskonale, że prędzej czy później mnie dopadną, a wtedy śpiewać będę naprawdę cieniutko. Niestety nic na to nie poradzę. Może za miękka jestem, ale jak widzę spaniele oczy mojej córki, to nagle wszystko inne zupełnie traci na znaczeniu. Roztkliwiam się nad nią ostatnio, a przecież zwykle to ja tym złym policjantem bywam w domu. Spaniele oczy i trzepot jej rzęs zdecydowanie częściej rozmiękczały dotychczas ojcowskie serce.
I chyba jednak wiem skąd się ta nagła miękkość mego serca wzięła. Na naszych oczach dzieją się ostatnio rzeczy tak straszne, że trudno nie docenić po prostu tej naszej prywatnej normalności. Te marudzące dzieci, leniwe poranki, śmiesznie małe problemy i mało istotne obowiązki to błogosławieństwo nie każdemu i nie na zawsze jak widać dane. Dlatego, aby docenić spokój, póki nikt nam go jeszcze nie odebrał, zamiotłam pod dywan milion pięćset niezwykle ważnych rzeczy do zrobienia, wzięłam głęboki oddech i na jedno błagalne spojrzenie mojej córki rzuciłam wszystko, żeby złapać się za jaja. A konkretnie za wspólne z nią ich malowanie. I momentalnie zdałam sobie sprawę z tego, że oto robiąc coś tak banalnego i wydawałoby się bez większego znaczenia, buduję normalność i spokój w naszym domu, czyli robię właśnie tę najważniejszą z listy miliona pięciuset niezwykle ważnych rzeczy.
Dodaj komentarz