DZIEWCZYNA MARYNARZA
Na pewno ją znacie. Pewnie nawet nie jedną. Dziewczyna marynarza zostaje sama z dzieciakami, z całym tym bajzlem, lekcjami do odrobienia, paszczami do wykarmienia i górą prania tak kolorową jak dzieła francuskich impresionistów, podczas gdy on ładuje się ochoczo na statek, samolot, czy do auta i znika wycmokawszy uprzednio na do widzenia swoje potomstwo i szanowną małżonkę. Mąż i tatuś w rozjazdach.
Tak sobie myślę, że dziewczyna marynarza musi być silną babką. Sama wciąga wózek na czwarte piętro bez windy, uśmiechając się przy tym do mało uczynnych sąsiadów, targa przepastne siaty, kąpie dzieci hurtem, zapewnia im wyszukane rozrywki, uczy literek i życia, pilnuje mycia zębów, uszu i innych zakamarków, czyta bajki, planując jednocześnie obiad na dzień następny, zdejmuje pranie z szuszarki, wstawiając do pralki kolejne, a wieczorem chwilę po tym jak zdejmie pelerynę superwoman pada na twarz i chowa twarz w poduszkę, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał, że ma już wszystkiego dość serdecznie.
Jestem w tym temacie rozpieszczona dokumentnie. Owszem wciągam ten wózek, nie na czwarte piętro wprawdzie, targam te przepastne siaty i czytam bajki, ale wieczorem mam w domu faceta, który wykąpie dzieci hurtem i zdejmie pranie z suszarki. Wyjeżdża, ale raczej rzadko i na szczęście na krótko, więc nie muszę być taką siłaczką, czy tam inną zosią samosią co to wszystko sama sama. I serio, nie wiem jak one to robią, bez tej trzeciej, a nawet czwartej ręki.
Teraz będę miała okazję się przekonać. W ten weekend to ja jestem dziewczyną marynarza, i to dosłownie, bo on nie w żadną delegację, ale faktycznie na te swoje żagle i reje gna. Kolega małżonek zameldował się już pewnie na pokładzie swojej łajby, więc ja zakładam tę cholerną pelerynę superwoman i jej przyciasne wdzianko. Zerkam jednym okiem na małolatów, drugim na prognozy pogody nad mazurskimi jeziorami. Jak na przykładną dziewczynę marynarza przystało mieszam zupę, stawiam wigwamy, wycieram gluty, targam siaty i ładuję kolejne pralki, tyle tylko, że wieczorem nie mam zamiaru chować rozpaczy w poduszkę. Wieczorem zaplanuję swój własny „rejs” (wszystko jedno dokąd) i zacznę kompletować załogę. Następnym razem mój Ty dzielny żeglarzu zostajesz w porcie z małolatami… i ze stertą impresjonistycznie kolorowego prania rzecz jasna. Ahoj!
Dodaj komentarz