LATO CZEKA, CZYLI WAKACJE CZAS START!
Wreszcie są wyczekane i upragnione! Oczywiście kogoś kto nie ma dzieci, pewnie w ogóle nie obchodzą, a może wkurzają wręcz bo rozwrzeszczana dzieciarnia się teraz pałęta po okolicy znacznie częściej i bardziej beztrosko niż zwykle. Dla rodziców jednak wakacje to czas wyjątkowo gorący. I zupełnie nie chodzi mi tutaj o temperaturę powietrza, ani podgrzewanie atmosfery atrakcjami w stylu kąpiel w jeziorze czy lody z posypką. Chodzi o to, co na szczęście dziś nie jest jeszcze moim problemem, ale w niedalekiej przyszłości już niestety będzie, a mianowicie co zrobić z dzieciakami kiedy oboje musimy odrobić swoje na etacie.
Zaplanowanie i skoordynowanie tego przedsięwzięcia to ogromna, logistyczna operacja. Serio. Patrzę z podziwem na tych, którzy nie bez przyczyny z powagą wojskowego stratega planują kolejne tygodnie wakacji swoich nieletnich dzieci. Szkoła zamknięta, przedszkola co najwyżej pełnią okresowe dyżury, a szefa zupełnie nie wzrusza fakt, że w domu mamy dwójkę skazanych na wakacyjną banicję nieletnich. Pół biedy jeśli dysponujemy żwawą wciąż na ciele i umyśle babcią, która na dodatek wyraża chęć przygarnięcia małolatów na kilka godzin dziennie, gorzej jeśli ta opcja w ogóle nie wchodzi w grę. Wtedy zaczyna się właśnie ostre planowanie, rozkminianie terminów turnusów, rezerwowanie miejsc na półkoloniach, koloniach, obozach, dzielenie urlopu w przeróżnych konfiguracjach, zatrudnianie opiekunek i angażowanie do opieki nad dzieciarnią każdej wolnej, chętnej duszy.
Słabo robi mi się na samą myśl, że nie dość, że trzeba będzie te dzieciaki komuś sensownemu powierzyć, żeby nie drżeć w robocie ze strachu, czy aby na pewno wszystko gra, to jeszcze chciałoby się przecież, żeby wakacje były dla nich też naprawdę fajnym czasem, wypełnionym po brzegi atrakcjami. A póki co ja nawet teraz, kiedy jeszcze nie wisi nade mną widmo zfochowanego szefa, ani konieczność zostawania po godzinach, nie czuję się jakoś szczególnie atrakcyjna wakacyjnie dla moich małolatów. Nieroztropnie zupełnie nie zaplanowałam z wyprzedzeniem żadnych bajecznych atrakcji, czekoladowych fontann, trampolin, ani ciekawych wycieczek. Nie mam w zanadrzu niespodzianek, zalegających w szafie fajerwerków, ani innych asów w rękawie, więc siedzę teraz i kombinuję. Jedno co zrobiłam, to zapisałam Młodą na zajęcia „Lata w mieście” i tyle. Mistrzyni planowania ze mnie, no nie ma co.
Chylę czoła przed wszystkimi, którym mimo etatu, udało się zapewnić swym dzieciom wakacyjne atrakcje i wypełnić ich letni grafik ciekawymi pomysłami na spędzenie czasu. Nie wiem jak Wy to robicie. Jesteście wielcy. Serio! Ja się tu głowię i głowię i ten wakacyjny okres przestaje mi się powoli kojarzyć z beztroską, którą będąc mocno nieletnią odczuwałam po rzuceniu plecaka w kąt. Oddala się wizja wakacji, jako czasu błogiego relaksu, znika gdzieś wspomnienie ekscytacji związanej z odliczaniem dni do wyjazdu na kolejne kolonie. Teraz wakacje jawią mi się jako organizacyjny armagedon. No, nie przygotowałam się na nie zupełnie. Mam tylko te nieszczęsne lody z posypką w zamrażalniku.
Ratunkowe lody z posypką na bogato (żadne tam dietetyczne wymysły)
- szklanka truskawek
- garść poziomek ew. malin
- 5 łyżek śmietany 36%
- 3 łyżki cukru pudru
- i oczywiście cukrowa posypka
Wszystko oprócz posypki zmiksować, przełożyć do foremek, posypać kolorową posypką i zamrozić.
Dodaj komentarz