PRZEPROWADZKA Z WIELKIEJ PŁYTY DO SZTOKHOLMU (czytaj: METAMORFOZA BOAZERII)
Co robić kiedy marzą się nam jasne, proste wnętrza, a wylądowaliśmy w przytłaczającym już od progu niewielkim mieszkaniu, które na domiar złego „zdobi od stóp do głów“, czyli od podłóg po sufit słynny już, lecz raczej złą sławą okryty relikt przeszłości w postaci boazerii. Można zwiewać czym prędzej i szukać tych jasnych, prostych wnętrz, o ile pozwala nam na to stan konta. Można zrywać to całe ustrojstwo i liczyć na to, że ściany pod dechami będą w miarę proste, bo w przeciwnym razie stan konta również może okazać się nie bez znaczenia, albo wybrać trzecią opcję. Zakupić hektolitry farby, wałki, wałeczki, pędzle, wysłać dzieci do babci i pogodzić się z tym, że podczas bardzo pracowitego weekendu wielokrotnie przeklinać będziecie PRL-owski design. Od razu nastawić się należy na walkę o estetyczne przetrwanie i to walkę nie byle jaką. Już w pierwszym starciu zetrzeć trzeba będzie warstwę starego lakieru. Kilka godzin szlifowania w zupełności wystarczy. Kiedy wszystko już, łącznie z wami pokryje dramatyczny pył, zupełnie jak ten, który przykrył niegdyś starożytne Pompeje to znak, że czas przejść do drugiego starcia. Malowanie ciągnąć się będzie jak flaki z olejem, przy czym efekt po położeniu pierwszej warstwy farby będzie tak kiepski, że cała metamorfoza boazerii zostanie przez was postawiona pod znakiem zapytania. Druga warstwa, też pozostawiać będzie wiele do życzenia, a i po położeniu trzeciej ci bardziej wymagający i czepialscy mogą kręcić nosem i domagać się poprawek.
Uczciwość nakazuje mi ostrzec wszystkich śmiałków, że metamorfoza boazerii to nie jakaś tam bułka z masłem, a proces mocno upierdliwy i wymagający cierpliwości. Mimo wszystko operację pod tytułem „przeprowadzka z wielkiej płyty do Sztokholmu“ uważam za dość bolesną wprawdzie, ale udaną.
Jeśli zatem jesteście w posiadaniu okropnej boazerii, która spędza wam sen z powiek i zamienia wasze mieszkanie w podhalański pensjonat, macie wystarczająco dużo cierpliwości i siły, babcię nad podorędziu, która bez szemrania przygarnie małolaty, psa, albo kota, albo wszystkich naraz, a z jakiegoś powodu nie zamierzacie inwestować w miejsce, w którym być może mieszkacie przejściowo, to śmiało idźcie w to. Do boju!
Ostrzegam, że załączony materiał poglądowy ze względu na stan przed transformacją, przeznaczony jest dla osób o mocnych nerwach 🙂
Dla zainteresowanych – instrukcja krok po kroku – na końcu wpisu.
- Całą boazerię szlifujemy. Zanim zaczniecie trzeba koniecznie zabezpieczyć resztę mieszkania przed pyłem. U nas sprawdziło się zabezpieczenie otworów drzwiowych do reszty pomieszczeń folią malarską. Do zdarcia lakieru użyliśmy szlifierki oscylacyjnej i papieru ściernego o grubości 120. (Boazeria nie była jakoś bardzo mocno polakierowana). Lakier w szczelinach pomiędzy deskami szlifowaliśmy ręcznie.
- Drugi krok to dokładne odpylenie powierzchni za pomocą odkurzacza, a potem delikatnie zwilżonej ściereczki.
- Następna sprawa to wypełnienie wszelkich pęknięć, sęków i otworów po gwoździach masą szpachlową. Mieliśmy tego naprawdę sporo. Używaliśmy tej masy. Trzeba to zrobić dość dokładnie, bo po pomalowaniu (szczególnie na biało jak w naszym przypadku) wszystkie pęknięcia i otwory staną się bardzo widoczne. Po wyschnięciu masę szpachlową delikatnie przeszlifować papierem ściernym i ponownie odpylić.
- Całość należy odtłuścić przed malowaniem. Zrobiliśmy to za pomocą benzyny ekstrakcyjnej.
- Teraz malowanie. Są tacy, którzy zalecają położenie najpierw specjalnego podkładu. My tego nie zrobiliśmy i może faktycznie był to błąd. Być może ograniczyłoby to konieczność nakładania kolejnych warstw farby. Malowaliśmy trzykrotnie farbą Dekoral Emalia akrylowa do drewna i metalu. Schnie szybko i nie śmierdzi 🙂
Dodaj komentarz