I JUŻ PO URLOPIE, CZYLI WAKACJE W CHORWACJI – EPILOG
Zaledwie kilka dni temu byczyliśmy się na plaży, pasąc oczy widokiem naszych dzieci beztrosko szalejących na brzegu. Cały rok czekałam na tę ich dziką radochę, rozleniwiający maksymalnie upał, słońce liżące moje blade ciało i tę błogą świadomość, że nie muszę stać przy garach i mieszać tej nudnej pomidorowej, czy innej kalafiorowej. Dziś mimo, że temperatury powietrza w stolicy całkiem podobne, ciężko uwierzyć, że nasze tegoroczne wakacje w Chorwacji dobiegły końca.
Jakoś tak w tych przyjemnych, urlopowych okolicznościach przyrody łatwiej się żyje. Mimo lepkiego upału paradoksalnie oddycha się lżej. Nie ma ani tego bezsensownego tempa, ani tej dołującej pomidorowej rutyny. I dzieci jakoś mniej działają na nerwy, spacyfikowane z jednej strony przez morderczy gorąc, z drugiej przez otoczenie, które nie mogłyby być chyba bardziej dla nich atrakcyjne. Ciepła woda, genialna pogoda i starzy pozwalający bezkarnie zajadać się lodami. Wszystkie wyszukane zabawki chowają się przy zwykłych, głupich plażowych kamykach, które potrafią na długo zająć te młode umysły i prowokować do zabawy.
W ogóle cud boski: dzieciary nie grymasiły, jęczały jakby mniej, a do tego moja trzecia i czwarta ręka do pomocy, nie znikała na pół dnia jak zwykle. Wręcz przeciwnie, tatuś z jakimś chyba deficytem czasu spędzanego z dziećmi, pływał z nimi, nurkował, biegał, a ja UWAGA mogłam sobie poleżeć i to nawet całkiem spokojnie. To naprawdę miła odmiana. Kto zajmuje się na codzień energicznym dwulatkiem ten z pewnością wie o co chodzi.
I chociaż znowu nie udało się nam dotrzeć pod upragnione słońce Toskanii, a Chorwację odwiedzamy już kolejny rok z rzędu, to i tak było świetnie. Jak zawsze zresztą. I mimo, że dla niektórych, żądnych być może większej dawki egzotyki to zbyt banalna destynacja, ja ją z czystym sumieniem polecam. No chyba, że nie lubicie w wakacje upału, świeżutkich owoców morza, przyjaznych ludzi, wieczornej duchoty rozcieńczanej chłodnym winem, ciepłego morza i dźwięku zalotnej pieśni cykad, która wybrzmiewa tam każdego popołudnia, aż do zachodu słońca. Ja uwielbiam!
Dlatego teraz skoro już prawie zarżnęłam pralkę kolejnymi partiami brudów i uporałam się ze zgraniem jakiegoś pierdyliona zdjęć 😉 mogę za pomocą kilku z nich pokazać Wam Chorwację moimi oczami. A nuż wybieracie się tam za chwilę, więc wprowadzę Was w nastrój, a może nie macie jeszcze pomysłu na resztę lata. W końcu jesteśmy dopiero na półmetku wakacji, więc kto wie?
Ciekawostka przyrodnicza 🙂
Otóż okazuje się, że te charakterystyczne dźwięki, które tak mocno kojarzą nam się ze śródziemnomorskim klimatem wydają samce cykad w celu zwabienia samic (stąd ta cała „zalotna pieśń“), a poza tym niektóre spośród tych owadów potrafią hałasować przekraczając nawet 106 dB, co oznacza, że bywają głośniejsze od młota pneumatycznego słuchanego z odległości jednego metra (sic!) To chyba coś w rodzaju cykadowych macho 😛 . Na szczęście naszą okolicę zamieszkiwały raczej te subtelniejsze egzemplarze i jednego nawet udało mi się „upolować”. Voila!
i już po urlopie :/
***
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie 🙂 będzie mi miło jeśli zostawisz pod nim komentarz lub udostępnisz go znajomym, a jeśli zechcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam i polubisz mój funpage na Facebooku albo mój Instagram, to już w ogóle czad!
Dodaj komentarz