BUDAPESZT W 2 DNI – CO TRZEBA ZOBACZYĆ
Pierwszy dzień, a właściwie wieczór (o którym TUTAJ) zaostrzył tylko nasze apetyty. Po tej powiedzmy sobie szczerze rozgrzewce zdecydowanie mieliśmy ochotę poznać Budapeszt nieco bliżej. Przynajmniej ta pełnoletnia i decyzyjna część naszej ekipy. Dlatego nazajutrz, zgodnie z moim ambitnym scenariuszem, od razu po śniadaniu wystartowaliśmy w stronę stacji metra Deák Ferenc tér. Czekała tam na moją niczego nie podejrzewającą rodzinę istna podróż w czasie.
LINIA METRA M1
To historyczna, najstarsza linia metra w kontynentalnej części Europy. Druga na świecie i pierwsza w pełni zelektryfikowana. Dzieci, ku mojej dzikiej radości od razu straciły rezon rozglądając się niepewnie po peronie (ha! efekt szoku osiągnięty), który wygląda jak wypisz wymaluj scenografia filmu kostiumowego. I przyznaję robi wrażenie. Linię otwarto w 1896 roku. Dla porównania metro warszawskie ruszyło w 1995 roku czyli bagatela 99 lat później. Cała pierwsza linia budapeszteńskiego metra została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Urzędowo oznaczana jest kolorem żółtym jako linię metra M1. Mieszkańców stolicy nazywają ją kolejką podziemną lub po prostu małym metrem. Zważywszy na rozmiar wagoników jakoś mnie to specjalnie nie dziwi.
Z nieskrywanym zachwytem na facjatach przejechaliśmy tymże małym, ale potężnie za to hałasującym metrem aż do stacji Széchenyi fürdő, tj. do największego w Europie kompleksu term i basenów. To miejsce zasilane przez źródła termalne i potężnie oblężone o tej porze roku przez dzikie tłumy amatorów kąpieli.
Rezygnując z moczenia się w basenie z bandą obcych ludzi, znaleźliśmy w pobliżu słynnych term, skryty nieco wśród zieleni parku miejskiego
ZAMEK VAJDAHUNYAD
Niezwykła jest historia jego powstania. Zwiedzających zwieźć może bowiem swym wyglądem. Udaje, dość zresztą skutecznie wielowiekową twierdzę, tymczasem wzniesiono go w dopiero w 1896 roku z okazji obchodów 1000-lecia powstania Węgier. Odbyła się wówczas wielka Wystawa Milenijna, usytuowana dokładnie w tym parku. Przy użyciu nietrwałych materiałów, głównie drewna wniesiono wtedy budowle, które były wiernymi kopiami obiektów z czasów tzw. Wielkich Węgier. Miały reprezentować i przybliżać oglądającym różne style architektoniczne obecne w narodowej kulturze węgierskiej. Wystawa tak bardzo spodobała się zwiedzającym, że prezentowane budynki na początku XX wieku… zostały wybudowanie ponownie. Tym razem z trwałych materiałów. W końcu nigdy za dużo zamków, prawda?
Nieopodal zamku znajduje się Pomnik Anonymusa. To posąg żyjącego na przełomie XII i XIII wieku kronikarza i notariusza króla Węgier. Zakapturzony autor kronik opisujących madziarską historię siedzi sobie spokojnie pośród zieleni nie zwracając zupełnie uwagi na gramolące mu się na kolana dzieciaki. Według miejscowych podań, dotknięcie jego pióra (zaskakująco zresztą nowoczesnego w swej formie zważywszy na czasokres życia skryby) gwarantuje przypływ weny twórczej macającemu. Jeśli wierzyć legendzie będę od teraz pisać bez frustrujących twórczych przestrojów, a nasze dzieciaki, twórczą wenę zapewniły sobie już chyba do samej matury, albo nawet jeszcze dłużej. Odciągnąć ich nie mogliśmy od szanownego Anonima.
Obeszliśmy niespiesznie zamek i wyszliśmy z parku wprost na
PLAC BOHATERÓW
W samym jego centrum stoi imponujący Pomnik Tysiąclecia. Kolumna, której szczyt wieńczy figura Archanioła Gabriela ma wysokość 36 metrów. Jak głosi kolejna legenda anioł ukazał się w takiej właśnie postaci królowi Stefanowi i nakazał mu przyjęcie chrześcijaństwa. Na cokole kolumny znajdują się posągi jeźdźców, a ją samą otacza kolumnada wypełniona figurami najważniejszych osób w historii Węgier. Na przestrzeni lat ten plac był świadkiem wielu demonstracji politycznych. Stawały na nim kolejno pomniki Franciszka Józefa, Stalina i Lenina, a ważnych dla kraju momentach gromadził tutaj tłumy mieszkańców.
Chowając się przed skwarem, zeszliśmy ponownie do Metra Linii 1 tym razem na stacji Hősök Tere, czyli tuż przy Placu Bohaterów. Odjazdową podziemną kolejką wróciliśmy w okolice brzegu Dunaju. Tym razem naszym celem była największa świątynia Budapesztu.
BAZYLIKA ŚWIĘTEGO STEFANA
Wśród relikwii przechowywanych w świątyni nie trudno znaleźć tę najważniejszą. Właściwie skarb narodowy Węgier, czyli (nie wiem czy jesteście na to gotowi) zmumifikowaną prawicę świętego Stefana. Ususzona prawa dłoń pierwszego króla Węgier leży sobie grzecznie w ozdobnym relikwiarzu i czeka, aż raz w roku, a dokładnie 20 sierpnia wierni wyniosą ją w uroczystej procesji i poniosą dumnie przez ulice Budapesztu.
Stojąc na placu i podziwiając ogrom tej budowli trudno podejrzewać że pod placem św. Stefana, przy którym ów gmach stoi wybudowano 4-piętrowy podziemny parking na ponad czterysta aut. Parking jest całkowicie zautomatyzowany. Pojazd jest automatycznie transportowany na miejsce parkingowe, a po zakończeniu parkowania z powrotem dostarczany kierowcy. Taka tam ciekawostka.
Wracając jeszcze do samej bazyliki (zanim się wybierzecie koniecznie sprawdźcie godziny otwarcia), podobno warto za niewielką opłatą wejść na kopułę tej świątyni i podziwiać roztaczający się z niej widok na miasto. Nie mogę tego potwierdzić bowiem złowrogi pomruk zbliżającej się burzy zmusił nas do natychmiastowej ewakuacji. Zaszyliśmy się w jednej z pobliskich restauracji i pocieszyliśmy słynną węgierską zupą gulaszową. A kiedy przestało lać ruszyliśmy dalej, żeby zobaczyć z bliska jeden z największych gmachów parlamentów na świecie.
Na brzegu Dunaju, w pobliżu Parlamentu znajdziecie nietypowy pomnik. Dziesiątki par mosiężnych, niezwykle realistycznych butów, w przeróżnych fasonach i rozmiarach robią kolosalne wrażenie. Ten wstrząsający pomnik powstał w celu upamiętnienia tysięcy żydów, którzy w 1944 roku w tym miejscu zdejmowali buty, tuż przed rozstrzelaniem przez faszystów. To wówczas Dunaj spłynął krwią i został nazwany „czerwoną rzeką”.
Imponujący widok na
ZAMEK KRÓLEWSKI W BUDZIE
po drugiej stronie Dunaju zachęcił nas skutecznie do przeprawiania się na druga stronę miasta. Po raz kolejny pokonaliśmy Most łańcuchowy. Tym przejeżdżając pod lwimi nosami autobusem. Naszym celem był znajdujący się na Wzgórzu Zamkowym Zamek, którego historia sięga średniowiecza. Część obiektu udostępniona jest dla zwiedzających bezpłatnie. W pozostałej części znajdują się Muzeum Historii Budapesztu i Narodowa Galeria Sztuki. A z zamkowych murów można podziwiać przepiękną panoramę miasta.
Ja przystało na niestrudzonych wędrowców przeszliśmy stamtąd spacerem w pełnym słońcu, co to wychyliło się nagle zza chmur na
PLAC ŚWIĘTEJ TRÓJCY
Oczom naszym ukazał się stojący dumnie, tuż obok kościoła Świętego Macieja konny pomnik króla Stefana. Natomiast przed wejściem do świątyni barokowa kolumna morowa. Pomnik wzniesiony jako symbol triumfu mieszkańców miasta nad szalejącą pod koniec XVII dżumą. Strzelisty Kościół Świętego Macieja nazywany Budzyńską Świątynią Koronacyjną, to jeden z najbardziej znanych świątyń węgierskich. Jego początki sięgają XIII wieku. Kościół uległ poważnym zniszczeniom w XVI w podczas okupacji tureckiej. Przekształcono go wówczas w meczet, którym był przez 146 lat (?!).
Podczas wojny wyzwoleńczej z Turkami w 1686r. w pobliżu kościoła doszło do silnej eksplozji. W jej wyniku zburzeniu uległa jedna ze ścian świątyni, odsłaniając zamurowane przez muzułmanów i zasłonięte przez nich dywanami, dawne chrześcijańskie kaplice. Turcy podobno zupełnie stracili wówczas ducha walki i jeszcze tego samego dnia wojska Świętej Ligii zajęły zamkowe wzgórze, odbierając świątynię z ich rąk. Dokładnie tutaj w 1867 roku w kościele świętego Macieja odbyła się koronacja Cesarza Franciszka Józefa i Cesarzowej Elżbiety, czyli słynnej Sisi na króla i królową Węgier.
BUDAPESZT JAK Z BAJKI czyli BASZTA RYBACKA
Obok Kościoła znajduje się budowla uznawana całkiem słusznie za jeden z najbardziej czarujących zabytków całego Budapesztu. Rozciąga się z niej niesamowity widok na miasto. Z wież i tarasów można podziwiać Dunaj, Wyspę Świętej Małgorzaty, stronę peszteńską oraz Górę Gellerta. Zbudowano ją w stylu neoromańskim w miejsce dawnych murów zamkowych. Nazwę zawdzięcza średniowiecznemu cechowi rybaków, który bronił tej części murów. Co ciekawe budynek porównywany jest często do logo wytwórni Walta Disneya i faktycznie wygląda równie bajkowo.
Kolejnym punktem programu miało być wdrapanie się na 235 metrowe
WZGÓRZE ŚWIĘTEGO GELLERTA
na które napaliłam się jak kornik na szafę. Jednak załamanie pogody w połączeniu z jękami, zmęczonych małymi ludźmi, zmusiło nas do skrócenia wycieczki. Straszna szkoda, bo zamierzałam wciągnąć familię na tę górę, która od zawsze ponoć cieszyła się wśród mieszkańców fatalną opinią. Podejrzewano, że kiedyś zbierały się na niej czarownice, odprawiając sabat. Etymologia nazwy tego wzgórza też powiedzmy sobie szczerze ma charakter dość potworny. Czci biskupa, który jak głoszą podania został przez dzikich pogan zamknięty w drewnianej beczce i zrzucony ze szczytu tej właściwe góry, co przypłacił rzecz jasna śmiercią, zapewne niezbyt szybką i zdecydowanie nie lekką.
Dziś na szczycie góry znajduje się potężna po austriacka cytadela, która miała zapewne wybić z głowy obywatelom Budapesztu ewentualne próby buntów przeciw Habsburgom oraz wzniesiony po II wojnie światowej Pomnik Wolności. Przez długie lata był on poświęcony żołnierzom radzieckim poległym w walce o stolice Węgier. Kiedy po roku 1989 z pomnika usunięto komunistyczne symbole stał się symbolem upamiętniającym wszystkich, którzy polegli za Węgry.
U podnóża Góry Gellerta przy brzegu Dunaju znajdziecie przepiękny Kościół Skalny. Trochę powyżej znajduje się wejście do naturalnej jaskini skalnej – Grota Ivána (od imienia pustelnika, który w średniowieczu znalazł w niej schronienie i leczył ludzi wodą źródlaną). Dziś jest tam kaplica, którą opiekują się ojcowie paulini.
To miejsce to doskonały, namacalny przykład tego, że podróże inspirują. Powstała bowiem po powrocie kilku księży z wycieczki do Lourders i jest wynikiem ich zachwytu nad tamtejszą kaplicą. Zapragnęli oni stworzyć podobne miejsce. A opuszczona od lat jaskinia św. Ivána w Budapeszcie była idealnym do tego miejscem. Poszerzono wejście do groty i powiększono korytarze, a samej grocie nadano kształt przypominający portugalską kaplicę. Podczas II wojny światowej kościół ten wykorzystywano jako schron przeciwlotniczy w czasie bombardowań Budapesztu, a w głębiej położonych korytarzach działał nawet niewielki szpital polowy.
POLSKI AKCENT
W roku 1951 jako miejsce zgromadzeń elementu wrogiego wobec władzy ludowej kaplica została zamknięta. Wejście do niej było zamurowane aż do 1989 roku. Co ciekawe Polacy zwrócą na pewno uwagę na jedną ze znajdujących się tym wnętrzu kaplic. Znajduje się tam wizerunek częstochowskiej Czarnej Madonny, podarowany zakonowi przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Poza tym orzeł i tarcza, na której widnieją symbole Polski, Węgier i zakonu paulinów. W jednej ze skalnych nisz znajdziecie też wizerunek ojca Maksymiliana Kolbego.
BUDAPESZT SUBIEKTYWNIE – EPILOG
Jeśli dotarliście z nami, aż tutaj, musicie przyznać, że mimo przeciwności losu całkiem sporo widzieliśmy. Nie powstrzymał nas deszcz na zmianę z żarem lejącym się z nieba. Ani dwoje dzieci wieku szkolnym i przedszkolnym, które jak na typowych przedstawicieli swego gatunku przystało były ciągle: a) głodne, b) zmęczone, c) spragnione. Zdrowy rozsądek kazał mi jednak, choć nie bez żalu odpuścić Wyspę Świętej Heleny i spacerem przez zatłoczony, roztańczony i rozśpiewany Most Wolności zakończyć ten dzień i cały epicki weekend w Budapeszcie.
Dodaj komentarz