JAK ZOSTAĆ OGRODNIKIEM ZIMĄ (ZABAWKA EDUKACYJNA)
Nie mamy, jak to się ładnie mówi, ręki do roślin. A może tylko cierpliwości. Ciężko stwierdzić. Już wiele razy udowodniliśmy światu i samym sobie, że potrafimy wykończyć nawet najmniej wymagające porosty. Jakoś tak się dziwnie dzieje, że piękne i pełne życia rośliny wraz z wprowadzeniem się w nasze progi nader szybko tracą siły witalne, by w końcu zcześć gdzieś w zapomnieniu. Chciałoby się wszak oko zawiesić na jakieś chlorofilem wypełnione kłącze, od czasu do czasu omieść wzrokiem okazałe byliny, czy zgrabne krzaczki. Miłobyłoby nacieszyć ślipia ich widokiem, a serca wypełnić dumą, że oto takie cuda pod naszym dachem wyrosły. Szczególnie teraz kiedy za oknem mróz.
Niestety z nieznanych do końca przyczyn (bo chyba nie chodzi o naszą delikatnie rzecz nazywając niekonsekwencję w nawadnianiu) wszystko co zielone szybko u nas pada. Jeszcze tylko z kaktusami nie próbowaliśmy, ale przy dzieciach – wiadomo. Za duże ryzyko.
Ok, zdarza mi się zerkać zazdrośnie w stronę bujnej zieloności porastającej parapet znajomych, albo balkon mej własnej matki. I nawet próbowałam kiedyś wychodować sobie taki powiedzmy gąszcz, czy gąszczyk raczej. Jednak słomiany zapał i wspomniana wyżej niekonsekwencja hydratyzacyjna doprowadziła do bądź co bądź spodziewanej klęski.
Może rzeczywiście przez własne lenistwo nie mieszkamy dziś pośród dorodnych kolb, okazałych kwiatostanów, zielonych krzewinek, szypułek i łodyg, ale nie zmienia to jednak faktu, że odczuwamy z tego tytułu deficyt. Przynajmniej ja odczuwam.
Bosko wyglądają te wszystkie kwiatki, kwiatuszki, a już w szczególności wszelkie szczypioreczki, cebuleczki, zioła i ziółka, które porastają wszystkie (dosłownie wszystkie) parapety mej rodzicielki i do których ona (wierzcie lub nie) po prostu po ludzku gada. Codziennie. Podlewając, namawia je do rozwoju, nakłania do wzrostu i rozrostu. I one (wierzcie lub nie) naprawdę rosną.
Podsumowując powyższy wywód muszę przyznać, że ten słynny siwy brodacz w czerwonym wdzianku w tym roku trafił z prezentami dla naszych dzieciaków w samiutką dziesiątkę. Oprócz wymarzonych lalek i dziwnych stworów, klocków, artystycznych zestawów, książek i samochodów dostali jeszcze coś, czego akurat zupełnie się nie spodziewali, a co okazało się hitem.
Trochę z bijącym sercem przyznaję przystępowałam do tego botanicznego eksperymentu. Bałam się trochę, że ta kolejna zabawka edukacyjna sprawi, że się narobimy, nasiejemy, napodlewamy, rozbudzimy nadzieje w młodych sercach, a tu figa, nic nie wyjdzie i będzie tylko kupa rozczarowania. Okazało się, że to nie tylko świetna zabawa, ale też sporo nauki dla małolatów i w końcu (bez ściemy) czysta radość, kiedy wreszcie te wszystkie nasze nadzieje zasiane, podlane i pielęgnowane w końcu wykiełkowały. W każdym razie za oknem sypie śnieg, mroźny wiatr dmie, a my tutaj w szklarniowych warunkach uprawiamy ziółka, kwiatki, a nawet fasolki i pomidory. Bardzo fajna sprawa, aż dziw, że nie natknęłam się na to cudo wcześnej. Dzięki Mikołaju, wielkie dzięki za wszystko i za takie kwiatki też!
***
Podoba Ci się tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie? 🙂 będzie mi miło jeśli zostawisz pod nim komentarz lub udostępnisz go swoim znajomym, a jeśli chcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam możesz polubić fanpage na Facebooku albo Instagram.
Dodaj komentarz