CZAS NA PIKNIK
Czyż nie fajnie byłoby usiąść na kocyku, wyciągnąć z koszyka same domowej roboty pyszności i w ciszy, przy śpiewie ptaków co najwyżej, kontemplować niebywałą urodę chmur kłębiastych, leniwie zasnuwających lazur nieba? Taki piekielny pomysł zrodził się w mojej głowie. Wmówiłam sobie, że na pewno fajnie i całkiem nieroztropnie zagłuszając głos rozsądku, zarządziłam, że skoro nadarza się okazja by ruszyć w trasę z dzieciakami, to po drodze, zamiast jechać do jakiegoś chamskiego fastfooda urządzimy sobie piknik z prawdziwego zdarzenia.
Ponieważ nikogo trzeźwo myślącego, kto odwiódłby mnie od tego pomysłu, nie miałam akurat pod ręką, oddałam się pieczeniu pasztecików. Wstałam nawet (ja!) bladym świtem, żeby zrobić mistrzowskie kanapki z masłem pietruszkowym, koszyk wypchałam owocami i malinową lemoniadą, spakowałam koc i przez chwilę nawet, odnotowałam w świadomości, że mam szansę zostać być może matką roku.
Trwałam w tej naiwności dość długo, tym bardziej, że szanowny małżonek zapewniał, że po drodze mijać będziemy jakiś boski absolutnie zespół pałacowy z przyległym parkiem idealny wręcz, żeby się w nim rozłożyć rodzinnie na kocu. Napaliłam się na to, choć pierwotnie myślałam o jakieś dzikiej łące po prostu. Ku mojej rozpaczy okazało się jednak, że pałacowe przyległości są dla nas niedostępne, a my choć w bagażniku wieziemy koszyk pełen pyszności utknęliśmy głodni w śmierdzącym spalinami korku tirów. Na domiar złego okazało się, że szanowny małżonek musi się teraz-zaraz-natychmiast połączyć z kimś ważnym i bez naszej obecności w aucie rzecz jasna, przeprowadzić całą jak mniemam niewyobrażalnie istotną konwersację.
Nie miałam wyjścia, choć nawet nie bardzo wiedziałam gdzie jesteśmy, musiałam zabrać towarzystwo i zostawić szanownego małżonka w spokoju. Stanęłam tak jak ta sierota ostatnia z tym moim pięknym koszykiem i pietruszkowymi kanapkami. Żadnego zespołu pałacowego w pobliżu, żadnej dzikiej łąki, nawet kawałka lasu, za to ciężki koszyk i zmęczone, znudzone podróżą dzieciary.
I oto stał się cud. Przybrał dla niepoznaki postać przemiłego gospodarza, który gospodarząc sobie spokojnie gdzieś pod Częstochową, na widok mamusi z obłędem w oczach i dwójką dość ruchliwych dzieci, udostępnił jej swój osobisty sad, celem rodzinnego wypoczynku. I tak oto ów przemiły, nieznany mi człowiek uratował moje piknikowe plany i przywrócił mi przy okazji wiarę w ludzi.
Naprawdę zasiedliśmy na kocu i faktycznie opchaliśmy się pysznościami. Okazało się, że ten piekielny pomysł wcale nie był taki zły. Co prawda teraz już wiem, że piknik z dwulatkiem mało ma wspólnego ze spokojnym kontemplowaniem urody chmur i o beztroskim leżeniu na kocu można śmiało zapomnieć, ale mimo wszystko warto było. Popatrzcie tylko jak słodko, no i fastfoody na nas nie zarobiły, czyli pomijając poplamione czereśniami ciuchy i sandały lądujące co chwilę w talerzu z kanapkami, same korzyści.
Paszteciki ze szpinakiem (ok. 16 sztuk)
- opakowanie ciasta francuskiego 300g
- 6 garści świeżego szpinaku
- 6 niedużych ziemniaków
- pół pęczka pietruszki
- opakowanie sera feta lub innego słonego sera (150g)
- 1 cebula
- 2 ząbki czosnku
- ok pół łyżeczki pieprzu
- ok pół łyżeczki kminku zmielonego
- ok pół łyżeczki gałki muszkatołowej
- sól, ale ostrożnie bo ser już jest słony
Ziemniaki ugotować. Cebulę posiekać drobno i podsmażyć na oliwie wraz z przeciśniętym przez praskę czosnkiem. Dodać umyty szpinak i ugotowane, rozgniecione ziemniaki, natkę pietruszki i przyprawy. Wszystko razem przesmażyć, a następnie ostudzić. Do ostudzonej masy dodać pokruszony ser feta. dokładnie wymieszać. Ciasto francuskie rozwałkować i wycinać z niego kwadraty, na które wykładamy gotowy farsz i zawijamy według uznania. Ja złożyłam na pół, tworząc trójkąty, boki przycisnęłam ząbkami widelca, żeby się nie rozkleiły. Dodatkowo dwa naprzeciwległe kąty trójkącika zlepiłam ze sobą i gotowe posmarowałam rozbełtanym (bardzo apetyczne słowo) żółtkiem. Pieczemy w 200 o C przez 10-15 minut, do zrumienienia. Smakują zarówno na ciepło jak i zimno.
Z pozostałej połowy pęczka pietruszki możemy zrobić pietruszkowe masło, w ramach sprytnego przemycania dzieciom dodatkowej witaminy C, choć z doświadczenia wiem, że do wszystkiego co zielone podchodzą z ostrożnością, żeby nie powiedzieć, z zimnym dystansem, no ale próbować zawsze warto.
Masło pietruszkowe:
- pół pęczka natki pietruszki
- 4 solidne łyżki masła
- szczypta soli
Wszystko blendujemy i gotowe.
***
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie 🙂 będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz komentarz lub udostępnisz go swoim znajomym, a jeśli zechcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam i polubisz mój funpage na Facebooku albo Instagram, to już w ogóle czad!
Dodaj komentarz