CZARNA FURIA
Odkąd Julka wyrosła ze słynnego buntu dwulatka (a przechodziła go lekko, znacznie lżej niż ja ospę), patrzyłam z nostalgią na matki wynoszące wrzeszczące, purpurowe ze złości kilkulatki ze sklepów, knajp i innych publicznych miejsc, w których te rozrabiaki sieją spustoszenie i grozę. Serio, z nostalgią, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, bo moje prywatne dziecko zaczęło już z dziecięctwa wyrastać i to szybko, nawet podejrzanie szybko. Córka wydoroślała, można z nią już normalnie po ludzku porozmawiać, i nawet wyjść ze sklepu bez akompaniamentu cmokania pełnego dezapropobaty i ciężaru odprowadzających nas spojrzeń, przepełnionych wychowawczymi radami. Teraz już będzie z górki, myślałam, choć też i trochę żal. Dziecko dorośleje, mądrzeje i poważnieje, ale grunt, że nie musimy się już mierzyć z atakami histerii, które kończą się konwulsjami na podłogach znanych sieciówek, ze spazmami, rozrzucaniem rąk i nóg prawie jak przy opętaniu, za nami już wynoszenie dziecka ze sklepu w asyście ochrony po tym jak jednym ruchem rozrzuci skruplatnie, równiusieńko poukładane męskie koszule w liczbie stu pięćdziesięciu. Teraz będzie już cisza i spokój, myślałam. Luz blues i orzeszki, normalnie. No i tak było faktycznie. Do niedawna. Bo od niedawna z naszego syna wyłazi nie kto inny, a sama czarna furia. Dla niepoznaki przybrała postać skłodkiego blondasa o niebieskich oczętach, z czarującym dołeczkiem w policzku. Siedzi sobie ta furia taka przyczajona cichutko, by nagle ni stąd ni zowąd wyskoczyć i zrobić rozpierduchę. Zapalnik stanowi niewinne z pozoru słowo „nie”, które potrafi doprowadzić do efektownej detonacji. I tak kilka razy dziennie. A co tam. Nieważne, że do dwóch lat mu jeszcze sporo brakuje, skoro wszystko jakoś tak wcześniej mu wychodzi, i pierwsze kroki, i pierwsze zęby, to może i bunt dwulatka się wcześniej u niego objawił. Już mnie nic nie zdziwi. W każdym razie, nie patrzę już na matki wynoszące wrzeszczące kilkulatki ze sklepów z nostalgią. Patrzę na nie jak w lustro.
Dodaj komentarz