BEZDZIETNI KONTRA DZIECIACI
Odwieczny konflikt interesów i niekończące się spory, czy przeciwnie płynna symbioza dwóch różniących się od siebie światów? A może ani jedno, ani drugie? Czasami, żeby się przekonać wystarczy kilkoro bezdzietnych zamknąć na parę dni pod jednym dachem z tymi już posiadającymi przychówek i odpaliwszy piwko w pięknych okolicznościach przyrody obserwować wzajemne interrakcje. Może to być doświadczenie niezwykle ciekawe, choć jeśli obserwator sam ów przychówek posiada spokojna obserwacja, tym bardziej połączona z sączeniem piwka jest de facto trudna do osiągnięcia, a właściwie zupełnie niemożliwa.
W każdym razie ostatnio taki traf mi się trafił, że mogłam te dwa światy współżyjące ze sobą na niewielkiej życiowej przestrzeni obserwować i przyznać muszę, że różnice są widoczne już na pierwszy rzut oka. Nie trzeba być Szerlokiem, żeby odgadnąć bez pudła, kto jest dzieciaty, a kto z drugiej strony barykady. Bezdzietni leżą bowiem swobodnie rozciągnięci na leżakach i kontemplują uroki owych pięknych okoliczności przyrody, sącząc leniwie rzeczone piwko, dzieciaci w tym samym czasie stawiają baby z piachu, kontrolują zachowanie prawidłowości w kolejności zjazdów ze zjeżdżalni oraz zawartość pampersów, w międzyczasie mieszając zupę.
Pół biedy, kiedy bezdzietni zostaną zestawieni z dzieciatymi, których potomstwo posłusznie spożywa wszelkie przeznaczone dla niego papki, bawi się cichutko w kąciku i grzecznie zasypia po dwudziestej (o ile takie dzieci w ogóle istnieją?!). Gorzej kiedy bezdzietnych skonfrontujemy ze zbuntowanym dwulatkiem, tłukącymi się bez opamiętania starszakami, matkami spiętymi do granic możliwości i nieśmiertelnymi opowieściami o kupach. Co zrobić, żeby takie spotkanie nie okazało się kompletną katastrofą, albo wręcz naturalną metodą antykoncepcji?
Po pierwsze bezdzietni decydujący się na wyjazd z bandą dzieciaków i ich rodzicami powinni wykazać się wyjątkową odwagą i cierpliwością. Jeśli chcą bowiem przetrwać muszą z pokorą przyjąć na klatę, że nie dostaną najlepszej sypialni, bo na milion procent przypadnie ona w udziale dzieciatym, którzy zmuszeni będą upchnąć gdzieś ten cały dzieciowy majdan, od pierdyliona zabawek po turystyczne łóżeczka i wózki. Od razu zastrzec należy, że głośne zastanawianie się nad faktyczną potrzebą zabierania tego wszystkiego zaledwie na dni parę, też nie ma większego sensu, no chyba, że taki bezdzietny pragnie usłyszeć krzepiące słowa w stylu: „Poczekamy, zobaczymy jak wyglądać będzie Wasz bagażnik za jakis czas…“ czyli wiadomo kiedy. Po drugie na miejscu bezdzietnych nie nastawiałabym się też na beztroskie spanie do południa, bo dzieci to chyba najbardziej upierdliwe budziki jakie można sobie wyobrazić. Ogólnie zalecałabym im cierpliwość, a nawet całe morze cierplwiości.
Dzieciatym z kolei radzę przygotować się na mękę znoszenia widoku dorosłych ludzi, którym nikt nie przeszkadza w czytaniu prasy, którzy potrafią siedzieć w jednym miejscu dłużej niż 5 sekund i piją naprawdę gorącą kawę, a nie taką odgrzewaną w mikrofali. Zazdrość jaką takie widoki powodują może bowiem wywołać w rodzicach mordercze instynkty wobec potomstwa, które skutecznie od lat wszystkich tych przyjemności ich pozbawia.
A przecież tak jest ten świat urządzony, że zwykle każdy z nas jest kiedyś bezdzietnym wśród dzieciatych, albo dzieciatym wśród bezdzietnych, więc siłą rzeczy trzeba się jakoś dogadać. Choćby po to, żeby nie rodziły się takie pomysły jak restauracje z bezwględnym zakazem wstępu dla rodzin z dziećmi. Lepiej chyba jednak socjalizować tę dzieciarnię od wczesnego dziecięctwa.
Poza wszystkim innym taka konfrontacja dwóch różnych światów może mieć dla wszystkich walor edukacyjny. Dzieciaci zwykle uświadamiają sobie w takich sytuacjach, że sens życia nie koniecznie musi sprowadzać się do posiadania potomstwa. Mogą oderwać się od codzienności, poprzebywać dla odmiany z kimś komu bankowo obca jest świnka Peppa i jej fascynujące przygody i porozmawiać o sprawach, które w żadnej mierze dzieci nie dotyczą. A bezdzietni z kolei mają niepowtarzalną szansę, by zaczerpnąć z niekończącej się skarbnicy wiedzy na temat wychowania małoletnich wprost z pierwszej ręki. A nuż kiedyś im się ta wiedza przyda. Nawet jeśli ci dzieciaci jakichś spektakularnych sukcesów wychowawczych nie odnoszą, zawsze przecież lepiej uczyć się na cudzych błędach. Prawda?
Dodaj komentarz