KONIEC KULINARNEJ ROZPUSTY
Pofolgowałam sobie ostatnio. Mówię wam, lato to jest jednak podstępne i zdradzieckie. Szczególnie kiedy jest się „za dobrą matką“ i ma się za słabą wolę. Jak ja. 😉 Poza tym, na przekór późnowiosennym prasowym tytułom w stylu: „Figura bikini w dwa tygodnie“, czy „Idealne ciało w miesiąc“ nie wzięłam sobie jakoś szczególnie do serca tych wszystkich diet i wygibasów, nie wytrwałam w zamiarze zwiększenia dawki ruchu – chyba że wejście po schodach ze dwa razy się liczy. No a potem nadeszło. To upragnione wyczekane lato, z całym tym swoim dobrodziejstwem inwentarza. Z tymi lodami wszystkich smaków, truskawkami, co to najlepiej ze śmietaną smakują, z arbuzami, grillami, frytkami obowiązkowo. O alkoholu rozluźniającym letnie wieczory nawet nie wspomnę, podobnie jak o przedłużanych w nieskończoność wieczorach przy popcornie i filmach z gatunku raczej lekkich. Uwielbiam tę porę roku i zatracam się w niej. Pożeram ją dosłownie, jakkolwiek kiepsko to brzmi.
Dlatego może to i dobrze, że powoli się kończy, że już za chwilę wrzesień i koniec letniego rozprężenia. Jeszcze tylko przyjdzie nam przetrwać te ostatnie letnie kulinarne podrygi w postaci bulgocacych w garze dżemów wszelkiej maści i powideł, kapiących słodyczą i kaloriami. Jeszcze trzeba będzie przebrnąć przez cały arsenał darów natury, zwożonych tonami z działeczki przez dziadków w formie jabłuszek w szarlotkach i jagódek w drożdżówkach, a potem będzie można już spokojnie odetchnąć, zapomnieć o urlopowym obżarstwie i wbić zęby w półkę.
Co prawda jak wiadomo wraz z końcem lata znowu zacznie się śliwko-gruszkowy szał i grzyby duszone w śmietanowych sosach i dyniowe ciasteczka, czyli neverending story. Słabo więc to widzę, ale ponieważ nadzieja umiera ostatnia, póki co zarządzam kres gastronomicznej rozpusty, ascezę totalną i koniec balu. Jak zwał, tak zwał. A ponieważ na zakończenie każdej porządnej imprezy wypadałoby odpalić jednak jakieś fajerwerki, aby zakończyć to nieprzyzwoite letnie kulinarne rozpasanie porządnym akcentem – dziś proszę Państwa po raz ostatni w tym sezonie (przysięgam mężu!) – absolutnie przepyszne i genialnie proste kurki z mascarpone. Taka powiedzmy ostatnia wieczerza przed wielkim postem, finał grzesznej, letniej, kuchennej swawoli i kalorycznie przegięta końcówa lata. Enjoy!
Kurki z mascarpone
Składniki:
- 2 cebule
- 250 g – 300 g kurek
- pół pęczka pietruszki
- sól
- pieprz
- oliwa
- 1 opak. serka mascarpone – 250g
- makaron tagliatelle albo jak już ktoś naprawdę chce poszaleć to kopytka, a jak! Najlepiej odsmażane na masełku. U mnie wersje obie. Jak przegięcie to z grubej rury 🙂
Gotujemy makaron al dente. Kurki myjemy i kroimy (jeśli są duże). Cebulę siekamy drobno i smażymy na oliwie na złoto. Do podsmażonej cebuli dodajemy kurki i całość przyprawiamy solą i pieprzem. Dusimy pod przykrycziem ok 5 minut. Dodajemy posiekaną natkę pietruszki i dusimy jeszcze przez chwilę. Na koniec dodajemy serek mascarpone. Mieszamy wszystko i doprawiamy jeszcze raz jeśli jest taka potrzeba. Dusimy jeszcze pod przykryciem ok 3 minut i mieszamy całość z makaronem, albo podajemy z innymi dodatkami, czyli zasadniczo z czym tam chcemy.
***
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie 🙂 będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz pod nim komentarz lub udostępnisz go swoim znajomym, a jeśli zechcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam i polubisz mój funpage na Facebooku albo Instagram, to już w ogóle czad!
Dodaj komentarz