TALIZMAN DIY NA SZCZĘŚCIE DLA PIERWSZOKLASISTKI
I już po labie. Koniec ze snuciem się w piżamie do południa, koniec z bezkarnym oglądaniem niekończących się bajek, koniec z przeginaniem i siedzeniem do późna. Właśnie przed chwilą pomaszerowała do szkoły, po świątecznym lenistwie, z czerwonym od mrozu nosem, dość dziarsko nawet jak tę godzinę i już w szatni pierwsze koleżanki obsypała wiadomościami o tym co przyniósł jej święty. Za chwilę skończy się pierwszy semestr. Pierwszy semestr w pierwszej klasie. Pierwsze koty za płoty. I tak dobrze jej idzie, że przecież powinnam być o nią spokojna zupełnie. Tym bardziej nie rozumiem skąd w moje głowie ta myśl, że potrzebne jej wsparcie, talizman jakiś.
Pamiętam moje początki w szkole i może w nich szukać powinnam tych niezrozumiałych niepokoi. Byłam mocno zagubiona i strasznie nieśmiała. Nawiązywanie nowych znajomości szło mi jak krew z nosa, za to byłam ambitna. Bardzo ambitna. Uczyłam się pilnie i bardzo chętnie. Jednak pierwsze tygodnie i miesiące w szkole i tak zapamiętałam jako pasmo stresów. Bałam się więc i o nią, zamartwiałam się tym jak sobie poradzi, jak się będzie czuła. O ja głupia, zapomniałam, że ona nie jest mną, nigdy nie była i nigdy nie będzie. Może i odziedziczyła po mnie gadulstwo, śpiewanie w wannie i długie rzęsy. Być może jeszcze parę innych rzeczy, ale na szczęście nie wszystko. Nie jest zanadto nieśmiała i nie bywa zagubiona. Wręcz odwrotnie, jest pewna siebie i nie zraża się niepowodzeniami. Ma ogromny talent do zjednywania sobie ludzi. I tak, jest ambitna, nawet bardzo. Lubię myśleć, że to również dostała w spadku po mnie, choć czasami to wada bardziej jest niż zaleta. Jej ręka jest ponoć prawie nonstop wystrzelona w górę, lekcje odrabia chętnie i jak na razie twierdzi, że wręcz uwielbia chodzić do szkoły. Oby ta sielanka potrwała jak najdłużej.
Mimo wszystko chciałam jakoś ustrzec ją przed ewentualnymi strachami, albo chociaż pocieszyć w chwilach zwątpienia, pewnie z perspektywy moich własnych przeżyć i zupełnie nie adekwatnie do jej sytuacji, ale co tam. Chciałam, żeby w razie czego miała przy sobie coś co jej poprawi humor, co jej przypomni, że dzień w szkole zaraz się skończy, a ja czekam na nią nieustannie, i że to się nigdy nie zmieni. Z takim zamiarem i z taką misją właśnie, wcisnęłam jej dziś do plecaka tę małą lokatorkę, którą zszywałam w tajemnicy przez dwa wieczory. Powstała tak na wszelki wypadek. Taki powiedzmy talizman na szczęście od wydyganej matki.
Dodaj komentarz