PODRÓŻOWANIE Z DZIEĆMI (LEVEL EXPERT)

Primosten 85Mam swoje lata i śmiało mogę powiedzieć, że życie zdążyło dać mi już kilka cennych lekcji. Wiem na przykład, że zawsze lepiej najpierw pomyśleć zanim się coś powie, stara to prawda ale prawdziwa. Wiem też, że zawsze trzeba walczyć do końca, choćby nie wiem co, no i że po tequili spodziewać się można słynnego kaca mordercy.

Jest jeszcze jedna życiowa prawda, która nabiera na znaczeniu szczególnie teraz czyli w czasie wakacji. Doszłam do niej metodą nieudolnych prób i bolesnych błędów, więc nieskromnie uznaję, że znam sposób na to jak podróżowanie z dziećmi uczynić względnie znośnym, a momentami nawet całkiem przyjemnym. Niczym szczodra ciocia dobra rada z radością zdradzę Ci w czym tkwi sekret.  Żadne to czary mary. Cała filozofia to po prostu podejście do tematu. Otóż, mamy do wyboru dwie opcje. Jedna – to klasyczny spontan, czyli pakujesz dzieciaki do auta i ruszasz przed siebie, z nadzieją, że jakoś to będzie. Osobiście nie polecam. Druga – to metodyczne i strategiczne podejście do tematu, niczym do poważnego przeciwnika wagi ciężkiej. Skup się. Im lepiej się przygotujesz tym większa szansa, że przetrwasz.

Przy czym myśląc o podróżowaniu, nie mam na myśli wyprawy do spożywczaka, ani nawet pobliskiego ZOO. Myślę, o podróży samochodem, która zajmuje minimum kilka, albo kilkanaście godzin, takiej podczas której na długo unieruchamiamy małolata w foteliku. Żadne tam 45 minut w samolocie, gdzie samo obczajenie scenografii zajmuje dziecku trochę czasu, no i swoboda ruchów jest jednak trochę większa. Ja mam na myśli wakacyjny wyjazd zapakowanym po sam dach autem, podróż ciągnącą się w nieskończoność z powracającym wciąż i wciąż niczym bumerang pytaniem: „Daleko jeszcze?“

Po pierwsze: przygotuj żarcie!

Ja wiem, że istnieją na tym świecie ludzie, którzy nie dopuszczają nawet myśli o jedzeniu w samochodzie. Po pierwsze upatrują w tym śmiertelne zagrożenie, a poza tym wiadomo okruszki, plamy i te sprawy. Ba, ja nawet znam osobiście taką osobę, która na swoje nieszczęście zaoferowała kiedyś swą ukochaną, wypieszczoną furę i siebie jako kierowcę, mnie i moim milusińskim. Po pierwszej godzinie wspólnej podróży owa sztandarowa przeciwniczka konsumpcji w aucie sama, własnymi ręcami podawała młodym chrupki i soczki. Tyle na ten temat.

W przypadku podróży z kilkuletnimi dziećmi żarcie to sprawa kluczowa. Uwierzcie mi wiem co mówię (w końcu nie od parady mam wśród najbliższych ksywę kobieta-przekąska HA!). Na pewno podróż to nie jest to dobry moment na wprowadzanie do menu dzieciaków nowości, albo o zgrozo, na przekonywanie ich na siłę do jedzenia zielonych warzyw :/ Trzeba po prostu zabrać to co lubią, czym jakoś wybitnie się nie usyfią, nie udławią (więc nie serwuj niemowlakowi, który posiada całe 5 zębów na krzyż winogron, albo marcheweczki do pochrupania). To musi być coś co da się pożreć bez konieczności używania sztućców i zamknie małolatom buzie, choć na moment. Nie szalałabym ze słodyczami. Po pierwsze czekoladowe batony mają tendencję do zmiany stanu skupienia, podobnie jak żelki („o patrz mamo jaka kolorowa zupa“) i inne tego typu wynalazki, no a poza tym jak się dzieciaki opchają cukrem, to wiadomo – kanał. Tylko, że powiedzmy sobie szczerze, zupełnie bez słodyczy też się nie da. W końcu to wakacje, a nie kolonie karne.

Sprawdziłam na moich dwóch żywych organizmach, jednym większym, drugim mniejszym, że w podróży świetnie sprawdzają się zwykłe lunchówki. Najlepiej takie z kilkoma przegródkami i koniecznie, z wieczkiem, którego się nie zdejmuje zupełnie i nie szuka potem co chwilę pod fotelami, „bo mi spadło“. Dzieciaki używając takich pudełek raczą się smakołykami wedle upodobań, oczywiście krusząc przy tym niemiłosiernie, ale warto przymknąć na to oko, bo dzięki temu cenne minuty podróży upływają w upragnionej ciszy i spokoju.

podróżowanie z dziećmi 1

 Po drugie:

przygotuj atrakcje, czyli wyczaruj królika z kapelusza i ukryj asy w rękawie

Drugim po „Daleko jeszcze?“ najbardziej irytującym tekstem, który bankowo usłyszysz z ust kilkulatka podczas długiej i nużącej podróży, jest oczywiście moje ulubione: „Nudzi mi się!“. Znasz swoje dziecko najlepiej, więc nie ma się co wymądrzać, wiesz przecież doskonale co lubi. Są dzieciaki, które potrafią godzinami wgapiać się w tablet i to im wystarczy do szczęścia, są takie, które potrzebują zmiany co 5 minut, i takie które na długo zatapiają się w książkach (one naprawdę istnieją!).

Atrakcje trzeba po prostu dostosować do upodobań dzieciaka i do jego wieku, rzecz jasna i pamiętać przy tym, że naprawdę nie da się zabrać ze sobą całego cyrku i wszystkich małp. Jest jednak coś co zwykle działa. NOWOŚĆ proszę państwa. Prawo nowości zawsze działa na dzieci intrygująco (chyba, że dotyczy nowości na talerzu, z tym akurat bywa różnie).

Primosten 38

Jeśli zatem usłyszysz to nieszczęsne „nudzi mi się“ wyciągnij z kapelusza takiego królika, którego Twoje dziecko nie spotyka na co dzień. Np.: jeżeli tak jak ja nie kupujesz w ogóle słynnych gazetek dla dzieci piętrzących się w kiosku, takich co to mają koniecznie jakieś badziewne zabawki w „gratisie“, to weź i zakup kilka na wyjazd. Ja tak robię i one są właśnie takimi asami z rękawa. Słyszysz jęki i wzdychania znudzonego małolata, wręczasz mu gazetkę i jest szał. Długość trwania szału zależy oczywiście od dziecka, no i poniekąd od gazetki, ale szał przynajmniej chwilowy jest i to się liczy! Jeśli na co dzień zabraniasz małolatom korzystania z tabletu – podróż to dobry moment na dyspensę w tym zakresie. Są jeszcze zupełnie banalne pomysły, które u nas zawsze się sprawdzają. Na pewno nieśmiertelny znikopis (taki niby niedoceniany, niedrogi, niepozorny, a kurczę działa i to zarówno na dwulatka, jak i siedmiolatkę), pacynki, którymi można rozśmieszyć małego marudę i wszelkie magnetyczne zabawki – naprawdę fajny wynalazek, aż żałuję, że sama takich nie miałam. W naszym przypadku jeszcze książki obowiązkowo, no ale my mamy na pokładzie książkowego mola, więc nie mamy wyjścia 😀

podróżowanie z dziećmi 2

Po trzecie:

nie zarzynaj auta i współpasażerów przy okazji. Zatrzymaj się!

Mój mąż ma teorię, że dzieci cytuję: „trzeba wybiegać“. Teoria ta zakłada, że dziecko, które w ciągu dnia nie będzie miało możliwości wyżyć się ruchowo stanie się nieznośne i marudne. W podróży również. Ponieważ jest przywiązany do tej teorii, jak łatwo się domyśleć wprowadza ją życie. Efekt jest taki, że nasza rodzina podróżuje niczym para niespieszących się nigdzie emerytów, którym towarzyszą dwa młode charty afgańskie 😛

Robimy postoje, żeby dzieciaki mogły się powyginać i poruszać, a długie podróże rozkładamy na etapy, organizując tzw. międzylądowanie w jakimś fajnym miejscu. Niektórzy uznają to pewnie za marnowanie cennego urlopu, bo można przecież zacisnąć zęby i nad Morze Śródziemne dojechać w kilkanaście godzin, podobnie jak potem z powrotem do domu. A my, nieuleczalni szaleńcy, wolimy jednak jechać tam przez dwa dni, po drodze nocować np.: w Wiedniu, wracając zjeść obiad nad Balatonem, wieczorem pozwiedzać Bratysławę i wyspać się w normalnej pościeli, w normalnych łóżkach. No trudno może i jesteśmy INNI, ale przynajmniej mamy „wybiegane dzieci” 😀

podróżowanie z dziećmi 3

Jeśli zadbacie o tych parę detali, dodacie do tych wszystkich przekąsek, miliona atrakcji, regularnych i częstych postojów jakąś fajną muzę i gry podróżne w stylu zagadki, albo sto pytań DO, przy okazji macie jeszcze szczęście i żadne z Waszych dzieci nie rzyga na zakrętach, to przeżyjecie, a Wasze wysiłki, nim się obejrzycie, zostaną nagrodzone np.: w postaci takich widoków 🙂

Szerokiej drogi!

wakacje 2015 930

 

***

Jeśli spodobał Ci się ten tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie 🙂 będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz pod nim komentarz lub udostępnisz go swoim znajomym, a jeśli zechcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam i polubisz mój funpage na Facebooku albo Instagram, to już w ogóle czad!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook