ŚNIADANIE DO ŁÓŻKA NA DOBRY POCZĄTEK DNIA
Lubimy jeść w łóżku, kruszyć w pościel i plamić poszewki kawą. To taki nasz zwyczaj, a może nawet małe dziwactwo. A co! Sobotnio-niedzielne poranki niezmiennie rozpoczynamy tym naszym rytuałem. I ja to uwielbiam! Czy jest coś przyjemniejszego niż otworzyć oczy i dostać od razu pod nos, z marszu parującą jajeczniczkę ze szczypiorkiem, czy świeżutkie bułeczki i pyszną kawę? Czy jest coś co przebije leniwe przeciąganie się, wylegiwać do oporu w piżamie i przy okazji wsuwanie pyszności? Nic mi nie przychodzi do głowy bo przecież śniadanie do łóżka to pomysł genialny w swej prostocie. Tylko, że ma niestety jeden poważny mankament i nie chodzi tu zupełnie o wytrzepywanie z pościeli tych okruchów, ani o odplamianie poszewek. To akurat jest pikuś. Chodzi o to, że ktoś to śniadanie musi nam przygotować. Wymyślić najpierw, opracować koncepcję albo zaimprowizować ad hoc, potem zrealizować z należytą pieczą i wreszcie podać wraz z miłością na tacy. A ponieważ nie mamy rozkochanej w nas gosposi, a dzieciary jeszcze za małe, żeby parzyć kawę, pozostajemy na placu boju we dwoje. Tylko on i ja. I jak łatwo się domyślić większość weekendowych poranków, zamiast zapachu tej wybornej jajeczniczki rozpoczyna się jednak przepychankami w stylu: „Dzisiaj Twoja kolej!”
Na szczęście zdrowy rozsądek, albo – co bardziej prawdopodobne – zwykły głód zwycięża i w końcu jedno z nas rozpoczyna dzień bardzo pracowicie, wyżywając się twórczo w kuchni i przygotowując śniadanie do łóżka drugiemu, a drugie w tym czasie leniwie gnije w wyrze i bezczelnie czeka na room service. A potem to już tylko to wspólne kruszenie w pościel i plamienie poszewek kawą nam pozostaje. Taka nasza sobotnio-niedzielna tradycja.
Dla jasności, żeby nie było, że w weekendowe poranki zapominamy o bożym świecie i bezwstydnie obżeramy się tylko we dwoje – dzieciary nie siedzą głodne, też kruszą w naszą pościel ile wlezie 🙂
Dodaj komentarz