GDZIE TA WIOSNA?
Już prawie jest. W każdym razie coraz bliżej. Zwiastują ją, nieśmiało wprawdzie jeszcze, pierwsze słoneczne dni bez okropnego, tnącego uszy zimnem niczym żyletką wiatru. Jeśli jeszcze ktoś się z zimowego marazmu nie otrząsnął, to już chyba rzeczywiście czas najwyższy, bo za chwilę pąki obsypią drzewa, ptaki będą piłować dzioby jak szalone, a temperatura powietrza zmusi nas do zrzucenia ciepłych płaszczy i wskoczenia w szorty. Może z tymi szortami się nieco zapędziłam, ale i tak już bliżej do nich niż dalej. Z jednej strony cieszę się niezmiernie, że wiosna tuż za rogiem, bo ciepłolubna jestem i jak tylko słońce wylezie to zaraz wyciągam szyję w jego stronę, z drugiej mam mały problem z tym, że po pierwsze skoro przyjdzie mi zaraz zrzucać ciepłe swetry i szale, to wyda się niechybnie, że z mojej diety jak zwykle nic nie wyszło, a co za tym idzie efektu WOW na plaży w tym roku znowu nie będzie. Klasyka. Po drugie, dopiero co pakowałam i upychałam pod choinką prezenty, a teraz mam już jaja malować? Zgroza. Jak co roku zadziwia mnie to i pozostanie już chyba jakąś cholerną, niezgłębioną tajemnicą na wieki.
I chociaż tegoroczna zima nie dała się nam jakoś szczególnie we znaki, to ja mimo wszystko czekam niecierpliwie na tę prawdziwą, rozszczebiotaną i obsypaną pąkami wiosnę. Już pal sześć te nieszczęsne demaskujące moją niekonsekwencję ciuchy. Zaklinam ją więc jak potrafię. Przewietrzyłam sporą część szafy, okna umyłam, schowałam na dno szuflady poszewki z reniferami i z uporem maniaka znoszę do domu pachnące kwiatki. Córka rozprawiła się z zimą zamieniając drewnianą, kuchenną łyżkę w najprawdziwszą na świecie Marzannę, a ja dziś wytoczyłam działo ostateczne. Posunęłam się mianowicie do świętokradczego upieczenia pierwszej w tym roku wielkanocnej baby, popełniając tym sposobem ponadtygodniowy falstart.
Jak widać stanęłam więc na głowie, żeby wiosna zawitała do nas i rozgościła się tutaj na dobre. Pachnie świeżymi kwiatami i świątecznym ciastem i jakoś tak wszystkiego bardziej się chce. Wstać rano (ok – odrobinę tylko bardziej), spacerować, śpiewać, tańczyć, głośniej niż zwykle śmiać się z dzieciakami, wreszcie sprzątać, układać, przekładać, przemalowywać, zmieniać, przestawiać i przemeblowywać. Czuję, że nikt i nic mnie nie powstrzyma! Wiosno, jestem gotowa, wpadaj!
Babkę upiekłam korzystając z przepisu Pawła Małeckiego. Trochę pozmieniałam, może w myśl tej zmiany, co to ją wiosna ze sobą niesie, a może po prostu dlatego, że tak mi było wygodniej.
BABA WIELKANOCNA
Składniki:
- 1 1/2 szklanki cukru
- 1 1/2 kostki masła (kostka 200 g)
- 1 opakowanie cukru wanilinowego
- 1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
- 1 1/2 szklanki mąki pszennej tortowej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 5 jaj
- 2 płaskie łyżki kakao
- starta skórka z dwóch pomarańczy
Lukier:
- 1/4 szklanki wody
- sok z połowy cytryny i cukier puder + odrobina barwnika spożywczego
Masło podgrzewamy z cukrem i cukrem wanilinowym. Przekładamy do miski i ubijamy. Dodajemy jajka wciąż ubijając. Następnie dodajemy przesiane mąki wraz proszkiem do pieczenia i całość delikatnie mieszamy. Powstałą w ten sposób masę dzielimy na dwie równe części. Jedną mieszamy z dwiema łyżkami kakao, do drugiej dodajemy startą skórkę pomarańczową. Formę do babki o średnicy ok. 18 cm smarujemy masłem i oprószamy mąką. Ciasto wlewamy do formy na przemian. Pieczemy przez 45-50 minut w 160oC (w termoobiegu). Po wystygnięciu dekorujemy lukrem, wcinamy i cieszymy się wiosną.
Dodaj komentarz