DYKTATURA CHOINKI
Te święta to święty obowiązek każdej porządnej, pobożnej rodziny. Trzeba się narobić po pachy, odstać swoje przy garach i nalatać z wywieszonym jęzorem po centrach handlowych, żeby tradycji stało się zadość.
Jako nastolatka buntowałam się przeciw świątecznym porządkom, choince, którą co roku mój tata oblekał w anielskie włosy, karpiom pływającym w wannie i lepieniu pierogów. Nie widziałam sensu w tych wielodniowych przygotowaniach. Ten jeden, jedyny wieczór w roku mijał wszak błyskawicznie i skórka zdawała się być nie warta wyprawki. Pamiętam siedzącą przy stole wigilijnym mamę, skonaną po nieprzespanej nocy, po całym dniu pichcenia po to tylko abyśmy napełnili brzuchy świąteczną strawą i zalegli przed telewizorem. Pamiętam to napięcie, czy aby na pewno zdążymy, przed pierwszą gwiazdką, przed gośćmi, którzy lada chwila staną w drzwiach. A jednak, pamiętam też, że mimo iż prawie zasypiała przy stole ze zmęczenia uśmiechała się i chyba nawet była szczęśliwa. Wtedy tego zupełnie nie rozumiałam.
A dziś? Dziś sama mam za sobą pół nocy lepienia pierogów, drugie pół pakowania prezentów, choinka co prawda nie uświadczyła anielskich włosów, za to ma na sobie milion pięćset wykonanych osobiście przeze mnie ozdóbek maści wszelakiej a świąteczne potrawy są już skrupulatnie policzone. I po co to wszystko? Skoro ten wieczór minie błyskawicznie i w perspektywie roku będzie tylko jednym z setek innych wieczorów. Otóż po to by dzieciakom rozbłysły oczęta na widok rozświetlonej choinki, po to żeby marudziły przy karpiu, że ma zbyt wiele ości, po to żebyśmy śmiali się w głos, obżerali bezwstydnie i wszyscy wreszcie usiedli przy jednym stole. Po to byśmy docenili to co mamy i jak nam dobrze w tym naszym sosie. Wszystko po to by tradycji stało się zadość.
***
Skoro już o tradycji mowa. Zwykle każda rodzina ma jakieś własne, powtarzane co roku zwyczaje, które przekazywane z dziada pradziada wzmacniają poczucie przynależności. Pewnie nie wszyscy sobie nawet zdają sprawę z tego, że je kultywują. No a niby dlaczego niektórzy nie zasiądą do stołu dopóki dzieciaki nie dojrzą na niebie pierwszej gwiazdki, a u innych zamiast barszczu na wigilijnym stole jest zawsze grzybowa, niektórym prezenty przynosi Mikołaj innym Aniołek, są tacy co roku zakładają na wigilijną wieczerzę ten sam krawat, inni co roku pakują się i spadają na święta na Malediwy. A ja wymyśliłam sobie naszą własną, coroczną mikołajkową, dziecięcą sesję, w kiczowatych czapach a jakże. Nazywam tę sesję tradycyjną mocno na wyrost, bo to dopiero drugi rok z rzędu, kiedy usiłuję utrzymać oboje jednocześnie w jednym kadrze i to w czapach na głowie. Koncept jest taki: fotografuję dzieciary co roku dokładnie w Mikołajki, by na stare lata zasiąść w wigilijny wieczór w bujanym fotelu i ciepłych bamboszach i podziwiać jak moje potomstwo zmieniało się, doroślało i mężniało na przestrzeni lat.
Cudownych Świąt, rodzinnych i pysznych, bez zadyszki, nerwów i zasypiania nad karpiem.
A nade wszystko świętego spokoju!
Dodaj komentarz