EURO HISTERIA
No i zaczęło się, nie da się ukryć. Ulice wielkich miast i polne drogi w wiadomych godzinach pustoszeją, a auta i balkony już dawno przybrano w krzykliwie barwy narodowe. Od paru dobrych tygodni, nawet niczego nieświadom osobnik musiał, chcąc nie chcąc, posiąść wiedzę na temat tegoż wydarzenia. Ba, co ja plotę, całej serii wydarzeń. Nie dało się wszak nie spotkać wyskakujących z każdej lodówki, każdej stacji benzynowej, każdego spożywczaka naszych dzielnych „Białoczerwonych“, ciężko było nie trafić na rankingi na naprzystojniejszego z nich i najszczuplejszą z WAGS przy okazji. Piłkarzom zaglądano do szaf, szatni, na treningi i do talerzy. Słynne już kulki mocy rozkładano na czynniki pierwsze. Tylko totalny ignorant, albo mieszkaniec buszu mógł nie zauważyć, że w Biedrze rzucili flagi i białoczerwone kondoniki na lusterka, a zwykłe czteropaki piwa przezornie podmieniono na odświętne, wydajne ośmiopaki. Najpierw wszystkie możliwe media, zarówno te jedyne wolne i te jedynie słuszne zastanawiały się w napięciu, snując niekończące się domysły, kogoż to powoła na te igrzyska Wielki Selekcjoner i temat ten nie schodził z ust narodu (a właściwie jego męskiej części), począwszy od pediatry moich dzieci, na panu Zenku z warzywniaka kończąc. Jak kraj długi i szeroki każdy prawdziwy samiec, zaopatrzywszy się uprzednio we wspomniane już ośmiopaki, obstawiał tonem znawcy, który spośród dzielnych gladiatorów dostanie powołanie do walki o cześć i honor ojczyzny, a który obejdzie się smakiem. Wybuchła narodowa EURO histeria.
Cieżki to czas dla rodziny, oj ciężki. Facet z względnie sprawnego rodzica staje się nagle bezużytecznym trutniem, który przy okazji okupuje po pierwsze primo telewizor, po drugie secundo kanapę. Ucisza boguduchawinne dziatki i nieświadomą powagi sytuacji małżonkę, a nawet o zgrozo, oczekuje, że będzie mu ona szybciutko i sprawnie uzupełniać piwskiem kufel podczas meczu i podsuwać wymyślne przegryzki. Nagle okazuje się, że mecz otwarcia rozgrywany jest dokładnie wtedy, kiedy na innym kanale leci Harry Potter i EURO histeria na gruncie domowym przybiera niepokojąco realny wymiar.
Można się buntować, oczywiście. Strzelać fochy, wzdychać i przewracać oczami, można nawet demonstracyjnie odmówić trutniowi paszy, a nawet innych uciech. Można, wszystko można, tylko po co?
Owszem mam dość tego całego cyrku chociaż się jeszcze na dobre nie rozkręcił, ale nie będę przecież tracić przez tę całą EURO histerię nerwów i zdrowia. Z doświadczenia wiem, że nie warto i że sensu to nie ma żadnego. Podobnie zresztą jak bez sensu jest dociekać po jaką cholerę trzeba przed każdym meczem przez bitą godzinę słuchać mądrości loży znawców tematu, podobnie jak po meczu przez kolejną godzinę słuchać jak te same mądre głowy analizują każde kopnięcie, poślizgnięcie i pierdnięcie, skoro przecież każdy prawdziwy samiec sam nieomylnym znawcą futbolu jest. Bez sensu jest drążyć jakie znaczenie dla przyszłości naszej ojczyzny ma spotkanie Rumunia – Szwajcaria, albo dajmy na to Austria – Węgry.
Znacznie rozsądniej, uwierzcie, jest przeczekać. Wszak te igrzyska, czy z naszym fochem czy bez i tak się odbędą, ci gladiatorzy, wątli jacyś coprawda, i może zbyt wymusakni jak na prawdziwych wojowników przystało, staną do walki, czy tak czy siak. A ten nasz truteń jedyny, jak na prawdziwego mężczyznę przystało po prostu musi tę walkę obejrzeć i przeżyć. Musi, inaczej się udusi. Pocieszające jest, że cała ta EURO histeria, jak każda histeria w końcu minie. A wówczas my żony dzielne, wyrozumiałe, napełniające zimnym piwem puste kufle, żony sprytne i przebiegłe w odpowiednim momencie wyciągniemy asa z rękawa, a właściwie jokera z napisem: „Pamiętasz EURO? Dziś są cali Twoi. Bawcie się dobrze. Pa!“
Na ostudzenie emocji domowe truskawkowe lody, jakże inaczej biało-czerwone 🙂 Żadna filozofia, po prostu truskawki zmiksowane z bananem i jogurt naturalny z odrobiną tegoż banana i cukru pudru i już jesteśmy gotowi! Do boju Polsko!
Dodaj komentarz