W CO BAWIĆ SIĘ Z DZIEĆMI JESIENIĄ
Nie powinnam się być może do tego przyznawać, bo pewnie matce dwojga nie wypada, ale szczerze, nie lubię bawić się z dziećmi. Kiedy słyszę „pobaw się ze mną!“ jakaś zołza zaczyna we mnie jęczeć i wywracać oczami. Te udawane podwieczorki i dyskusje pluszaków nudzą mnie po sekundzie. Mam poczucie, że w czasie który marnotrawię z nimi na dywanie mogłabym ugotować co najmniej kilka obiadów, albo przeczytać jakąś aktualnie modną książkę.
Tak, wiem jak to brzmi.
I tak wiem, że dzieci przez zabawę się uczą, że budują się wtedy rodzinne więzi, że wiele można się o sobie nawzajem dowiedzieć. I tak, mam jeden wielki wyrzut sumienia, ale nie ma siły, dosłownie po chwili udawania kowboja, Elsy, Smefretki, tudzież innej kreatury niezmiennie mam ochotę wypruć sobie flaki.
W związku z powyższym doczekać się już wprost nie mogłam dnia, w którym Młody dorośnie na tyle, żeby bawić się z Młodą bez mojego wodzirejstwa. Projektowałam sobie wizję dzieci, które we względnej ciszy bawią wspólnie w jakieś kulturalne i rozwijające ich młode umysły zabawy. Oczami wyobraźni widziałam jak spędzają czas w pełnej zgodzie i wzajemnym szacunku.
Oczywiście okazało się to być obłąkańczym marzeniem.
Bo oto kiedy Młody faktycznie dorósł do zabawy z Młodą, ona z tego po prostu wyrosła. Zamiast idyllicznej wizji kochającego się czule rodzeństwa mam więc teraz piski i krzyki na okrągło.
Jednak, żeby nie było. To nie tak, że ja co najwyżej ubiorę i nakarmię, a w ostateczności może jeszcze przeczytam bajkę na dobranoc. Naprawdę lubię z nimi spędzać czas. Bardzo lubię nawet. Tylko niekoniecznie udając wróżkę, albo Króla Lwa. Po stokroć wolę się z nimi ubabrać farbą, naciąć papieru i bibuł, naśmiecić, malować i lepić. Patrzeć jak kombinują, wymyślają, jak z jęzorem na brodzie starają się coś stworzyć. I tu na szczęście mi ta okrutna jesień sprzyja. Idealnie się wpisuje z tym swoim wietrzyskiem, z deszczem, z szarugą za oknami. Tony żołędzi, kasztanów i liści, które dzieciaki niestrudzenie znoszą teraz do domu pasują mi jak ulał. Może i więcej jest teraz bałaganu, ale też więcej w nim ciszy. I o to chyba właśnie chodzi.
Zdążyliśmy już przetestować kilka sprytnych patentów na przetrwanie jesiennych deszczowych dni. Warunek był prosty, acz ambitny : zero kasy. Wykorzystaliśmy tylko to co znaleźliśmy w parku i to co już mieliśmy w domu. Jeśli brakuje Wam pomysłów na to w co się bawić z dziećmi jesienią, a nie boicie się trochę pobrudzić to do dzieła!
Kasztany i żołędzie – klasyka gatunku w nowej odsłonie
Liście, liście, liście i jeszcze więcej liści
***
Podoba Ci się tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie? 🙂 będzie mi miło jeśli zostawisz pod nim komentarz lub udostępnisz go swoim znajomym, a jeśli chcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam możesz polubić funpage na Facebooku albo Instagram.
Dodaj komentarz