WŁOSKA RODZINA
Mam trójkę rodzeństwa. W podstawówce byłam okazem rzadko spotykanym. W mojej klasie nikt nie miał więcej niż jednego brata lub jedną siostrę, o ile w ogóle miał rodzeństwo. Troje rodzeństwa czyni z nas czwórke dzieci w domu, w jednym domu.
To wystarczy, żeby takie zjawisko uznać za co namniej wyjątkowe, żeby nie powiedzieć dziwne. Dodatkowego smaczku przysparzał fakt, że mnie i mojego młodszego brata dzieliła z naszymi starszymi siostrami, delikatnie rzec ujmując, znaczna różnica wieku. Kilkanaście lat, to dużo. Musicie mi uwierzyć na słowo. Kiedy one tuszowały rzęsy i kręciły loki, szykując się na randki, ja podciągałam rajstopy pod pachy i próbowałam odpalić z płyty Pana Kleksa. Wtedy, kiedy one czuły się już na maksa dorosłe, ja czułam się tak, jakbym miała trzy matki, z czego dwie zastępcze i na domiar złego z żadną nie mogę się dogadać. Teraz wszyscy już jesteśmy dorośli, dogadaliśmy się i mamy swoje rodziny. Rozmnożyliśmy się dzielnie zwiększając populację.
Jesteśmy jak wielka włoska rodzina. Kryrtykujemy się i obrabiamy sobie tyłki, a kiedy się spotykamy zawsze brakuje stołów, krzeseł i metrów kwadratowych, jest ciasno i zdecydowanie zbyt głośno. Jednocześnie trzymamy się razem i kiedy któremuś z nas los pluje w twarz, reszta się mobilizuje w sekundę.
W tę wigilję znowu tak będzie. Może i trochę za ciasno i ciut za głośno, ale na pewno każdy będzie miał swoje miejsce przy stole. Jak co roku wiadomo, kto przygotuje śledzie, kto ugotuje barszcz, kto będzie rozdawał prezenty. I chociaż pewnie też jak co roku nie obejdzie się bez naburmuszonych min i niepotrzebnych spięć, bo przy tak dużej grupie statystycznie ktoś po prostu musi się nadąć, albo chociaż coś palnąć bez sensu, to i tak ten wieczór będzie udany. Jak co roku. Nawet gdyby ta cholerna galareta nie stężała, sernik opadł, a Mikołaj nie wykazał się finezją i wszystkim przyniósł w darze skarpety. Ten wieczór kiedy spotykamy się przy jednym stole, tacy niecodziennie odprasowani i uczesani, niezmiennie daje mi poczucie, że jestem częścią tej rodziny, a moje dzieci nie zginą, otoczone takią liczbą kochających dziadków, cioć, wujków i ciotecznego rodzeństwa. Nie ma chyba żadnych minusów z posiadania licznego rodzeństwa, żadnych. No może poza jednym. Na gwiazdkowe prezenty po choinkę, dla dwudziestu najbliższych osób trzeba corocznie wydać, delikatnie rzecz ujmując, małą fortunę, żeby mimo wszystko nie było, że Mikołaj się jednak nie popisał.
Etykiety prezentowe last minute dla całej mojej rodziny, czyli sztuk 25 – gwiazdki wycięte z białego i kolorowego kartonu. Filozofia żadna, a wyglądają naprawdę fajnie.
…
…
Dodaj komentarz