ZAPASY NA ZIMĘ
Zwykle dobrze jest mieć coś w zanadrzu. Taką żelazną rezerwę w razie nagłego głodu, najazdu niespodziewanych gości, czy innej zarazy. Choćby kilka niewielkich słoiczków, a najlepiej wiadomo – całą załadowaną od podłogi po sufit piwnicę. Taką spiżarnię, której już sam widok zaspokaja w stopniu bardziej niż znacznym potrzebę bezpieczeństwa, a przy okazji przynosi obłędną satysfakcję. Obrazek takiej spiżarni, w której na wyciągnięcie ręki znaleźć można domowej roboty sok z malin, dżem z jabłek albo powidła śliwkowe siedzi gdzieś głęboko w mojej pamięci. Niedzielny obiad nie mógł się u nas odbyć bez obowiązkowej wizyty w piwnicy, z której tata przynosił, a to marynowane grzybki, a to kompot z wiśni. Złaziliśmy tam z nim, eksplorując przy okazji ciemne, piwniczne korytarze w poszuki pająków. Ciągle czuję jeszcze ten wilgotny chłód i pamiętam skrzypiące drewniane, zamykane na kłódkę drzwi, za którymi piętrzyły się ustawione dumnie na półkach przeróżne słoje i słoiczki.
Znacznie słabiej zapamiętałam sam proces produkcji tych specjałów. Zdaje się, że po prostu zwiewałam bezczelnie z kuchni kiedy tylko wytaczano z szafek artylerię słoików i nakrętek. Unikałam w ten sposób obierania kilogramów jabłek, drylowania wiśni, czy zalewania grzybów śmierdzącym octem. Zamiast korzystać z mądrości i doświadczenia starszych pokoleń, odgrażałam się, że mi to w ogóle NIGDY do niczego nie będzie potrzebne, bo przecież ja nie będę marnować życia w kuchni. Ha! Jak widać życie bywa jednak przewrotne.
No bo cóż miałam zrobić z wiadrem jabłek, skrzynką śliwek i dwiema siatami ogórków, którymi zostałam obdarowana przez rodzinę, z tekstem/podtekstem – że przecież kto jak nie ja przetworzy to wszystko i pozamyka w słoikach? Wszak wszyscy poza mną są rzecz jasna okrutnie zajęci, a ja aktualnie mam (w oczach świata przynajmniej) całą masę wolnego czasu. Leżę i pachnę, to mogę dla odmiany zrobić coś pożytecznego i pyknąć sobie, a właściwie dzieciom jakiś dżemik, prawda? Poddałam się bez walki przyznaję, odpuściłam zupełnie bój z ugruntowanym społecznie stereotypem matki, która siedzi bezczynnie w domu, co tam siedzi leży (!) i faktycznie zabrałam się za przetwarzanie tych darów losu.
Skończyło się tym, że stałam przy garach po nocy i klnąc w duszy mieszałam te słodkie mazie, parząc sobie przy okazji palce (powinnam wiedzieć przecież, że bulgocący dżemik ma tendencję do pryskania i oblepiania swą gorącą lepkością dłoni niewprawnego kucharza. Auć!)
A na koniec, kiedy dumna i blada ustawiłam równiótko gotowe słoiki, żeby napaść nimi (przynajmniej na razie) oczy, dostrzegłam w oczach córki coś co w ogóle nie przypominało mojej dziecięcej piwnicznej ekscytacji. Nie było tam krzty zachwytu nad wysiłkiem matki, a już na pewno nie znalazłam tam spokoju i poczucia bezpieczeństwa, które miała zapewniać ta cholerna pełna spiżarnia. Jej spojrzenie mówiło coś zgoła innego. Oczy miała wielkie jak spodki … ze strachu (?!)
Okazało się, że chwilę wcześniej do jej uszu dotarł jakiś strzępek, bezmyślnie powtarzanej przez media informacji o rzekomych planach rządu naszych zachodnich sąsiadów, który zamierza podobno zachęcać ludność do gromadzenia zapasów. Wiecie nic poważnego, ot takie tam rezerwy na wypadek wojny. Ten news i widok matki pakującej zawzięcie ogórki do słoików wystarczył, żeby zasiać w młodym sercu zairno strachu. Extra…
Ileż to się musiałam natłumaczyć, że te konfitury powstały w wyników obfitości dziadkowych plonów, a nie na skutek realizacji odgórnych rządowych zaleceń. W każdym razie nie mam pewności, czy udało się rzeczywiście te słoiki odczarować, i czy matczyny dżemik nie będzie jej się odtąd kojarzył z zagładą ludzkości.
Jeśli mimo wszystko najdzie was ochota na zabawę w zamykanie lata w słoiki, po pierwsze pamiętajcie, żeby szczególnie uważać podczas mieszania bulgocących pulp, a po drugie (chyba nawet istotniejsze) okażcie więcej odpowiedzialności i rozsądku niż ja i wyłączcie telewizor i wszystkie inne gadające nośniki. Wiecie, tak na wszelki wypadek.
Dżem z jabłek
Składniki:
- trochę ponad kg jabłek
- 500g cukru żelującego 2:1 (może być ze stewią)
- 1 łyżeczka cynamonu
- 3 łyżki cukru
- sok z połowy cytryny
- 1 łyżeczka zapachu rumowego
Jabłka umyłam i obrałam, pozbawiłam gniazd nasiennych, odważyłam 1 kg jabłek i pokroiłam w kostkę. Na dużej patelni skarmelizowałam 3 łyżki cukru. Dodałam pokrojone jabłka i smażyłam ok 10 minut, aż karmel się rozuścił. Całość przełożyłam do dużego garnka i dodałam cukier żelujący i cynamon. Mieszając masę doprowadziłam ją do wrzenia. Od momentu zagotowania gotowałam jabłka na średnim ogniu przez 3- 4min. Ciągle mieszałam.
Odrobinę konfitury przełożyłam na zimny talerz i przechyliłam go sprawdzając w ten sposób, czy masa tężeje. Jeśli zastyga, to znak, że jest już gotowa i można dodać do niej zapach rumowy, wymieszać i od razu przekładać do przepłukanych wrzątkiem słoików. Mocno zakręcić i ustawiać do góry dnem. Pozostawić tak na kilka minut.
***
Podoba Ci się tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie? 🙂 będzie mi miło jeśli zostawisz pod nim komentarz lub udostępnisz go swoim znajomym, a jeśli chcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam możesz polubić funpage na Facebooku albo Instagram.
Dodaj komentarz