NIE RÓB TEGO DZIECKU

nie rób tego dziecku 1

Dla jasności. Daleka jestem od oceniania innych. W szczególności rodziców. Mam w głębokim poważaniu czy karmią swoje potomstwo glutenem, wegańskimi klopsami czy ekologiczną marchewką. W nosie mam ile wydają na dziecięce ciuchy, zabawki i mniej lub bardziej użyteczne wynalazki. Nie bulwersuje mnie puszczanie dwulatkowi bajek na tablecie, ani malowanie tycich paznokietków. Po pierwsze to, że jestem rodzicem, nie robi ze mnie żadnego autorytetu, a po drugie zwyczajnie wisi mi to kalafiorem. Mam swoje życie i własne dzieci do ogarnięcia.

Czasem wprawdzie dusza jęczy na widok mamusi uparcie sznurującej buty swemu siedmiolatkowi. Zdarzają się, przyznaję, chwile kiedy faktycznie ciężko się powstrzymać przed zwróceniem uwagi rodzicom puszczającym samopas swe latorośle, które to z lubością urządzają slalom gigant między restauracyjnymi stolikami i kelnerami roznoszącymi parujące zupy. Jednak zasadniczo o ile nie jesteś burakiem bijącym swoje dziecko nie spodziewaj się mojej reakcji. Nie dam się sprowokować. To Twoje dziecko, Ty je wychowujesz. Chcesz sznurować dorodnemu młodzieńcowi obuwie, tudzież zmieniać pampersy czterolatkowi? Proszę bardzo. To są twoje wybory, twoje decyzje, twoje dziecko. Odpowiedzialność też będzie twoja. Ja mam wystarczająco dużo na głowie, żeby wchrzaniać się jeszcze w czyjeś życie. Sorry Winnetou.

Mimo wszystko, wbrew powyższym deklaracjom zrobię mały wyjątek i będę się teraz trochę czepiać, a nuż ktoś się opamięta i popatrzy na siebie z dystansu?

Otóż od pewnego czasu mam do czynienia z nowym gatunkiem rodzica. Z nowym dla mnie, bowiem za sprawą zainteresowań córki weszłam w świat dotąd obcy mi zupełnie. Ten gatunek to „radziecki trener“. Występuje chyba częściej wśród samców, niż samic. W każdym razie matki „radzieckiej trenerki“ jeszcze nie spotkałam, ale być może wszystko przede mną.

Proszę mnie źle nie zrozumieć. No bo wszak co ja mogę wiedzieć o sporcie, o motywowaniu, dopingowaniu dziecka, które nomen omen z nieznanych dla mnie przyczyn samo wybrało taką drogę? Ja dzieciństwo zamiast w dresach na sali gimnastycznej spędzałam w ciężkich welurach i drapiących szyję stójkach na sali koncertowej, a jedynym mięśniem, który regularnie ćwiczyłam była przepona (sic!). Także tak, przyznaję się bez bicia, znawcą tematu nie jestem. Od kilku lat staram się (niewykluczone, że nieudolnie) wspierać córkę w jej wyborach. Przyprowadzam na treningi, karmię w miarę zdrowo, kibicuję na zawodach, ściskam do białości kciuki, czasem piszczę z nią z radości, czasem ocieram jej słone łzy rozczarowania, czyli robię to co pewnie każdy przeciętny rodzic aktywnego sportowo dzieciaka. Przynajmniej mam taką nadzieję.

„Radziecki trener“ z pewnością nie jest przeciętnym rodzicem. Co to to nie. Podczas gdy rodzic pospolity siedzi grzecznie z boku, obserwując ciekawie co też zawodowiec wyprawia z jego pociechą na macie, czy na murawie, „radziecki trener“ angażuje się w trening całym sobą. Dosłownie. Po pierwsze nie usiedzi spokojnie w miejscu. Spokój to zresztą ostatnie słowo jakim można go opisać. „Radziecki trener“ nieustannie przemieszcza się nerwowo, nie spuszczając wzroku ze swego potomka. Po drugie krytyczne uwagi pod adresem małolata kieruje nie tylko poprzez złowrogi pomruk, czy zmarszczenie brwi, ale również bez choćby cienia obciachu pokrzykując, sycząc i rwąc włosy z głowy. Ogólnie rzecz biorąc, dziecko może być pod opieką wykwalifikowanego nauczyciela, coacha, instruktora, czy nawet legitymowanego mistrza świata, a „radziecki trener“ i tak będzie na bieżąco dorzucał swoje uwagi, komentarze i wskazówki. Ten typ tak ma.

Przy czym, uściślając, nie opisuję sytuacji z zawodów, turniejów, mistrzostw czy innych olimpiad, gdzie aż wrze od emocji, walki, współzawodnictwa, a rywalizacja udziela się wszystkim. Chodzi o zwykły, regularny trening, podczas którego kilkuletnie dzieci zgłębiają tajniki wybranej dyscypliny, ale też (a może przede wszystkim) całkiem nieźle się bawią. Przynajmniej te, na które nie pokrzykuje żaden zamordysta.

Pierwsze spotkanie z takim osobnikiem wywołuje zwykle u pospolitych rodziców lekkie zakłopotanie. Ci bardziej podejrzliwi rozglądają się w poszukiwaniu ukrytej kamery, albo czegoś w tym rodzaju, ale większość zamiera w bezruchu z oczyma pełnymi niedowierzania. Powtarzające się występy „radzieckiego trenera“ wywołują wreszcie zażenowanie publiki, cały arsenał zdegustowanych min, a ostatecznie całkiem niezły ubaw. Pomiędzy pospolitymi zawiązuje się niepisany sojusz. Przypieczętowują go porozumiewawcze spojrzenia i podśmiechujki.

Oczywiście nawiedzony, nad aktywny tatuś niczego takiego nie dostrzega, nie słyszy chichotu naiwnego pospólstwa, którego dziatwa w przeciwieństwie do jego potomka, z pewnością niczego spektakularnego w tej dziedzinie nie osiągnie. On oczyma wyobraźni widzi już najwyższe podium mistrzostw świata i słyszy szum wiwatujących kibiców. Szkoda tylko, że choć patrzy na swoje dziecko, tak naprawdę nie widzi go wcale. Dojrzy najdrobniejszy błąd, nie taki krok, za słaby cios, każde, nawet najdrobniejsze potknięcie, ale zupełnie nie dostrzega pary smutnych oczu.

Ja wiem, że to nie moja sprawa, ale do cholery człowieku – nie rób tego dziecku. To, że robisz pośmiewisko z siebie, to faktycznie twoja sprawa. Jednak, to że zasmucasz te wędrujące wiernie za tobą oczy, to akurat zupełnie śmieszne nie jest.

nie rób tego dziecku 2

 ***

Podoba Ci się tekst, albo zdjęcia, albo jedno i drugie? 🙂 będzie mi miło jeśli zostawisz pod nim komentarz lub udostępnisz go swoim znajomym, a jeśli chcesz być na bieżąco z tym co tutaj wyczyniam możesz polubić fanpage na Facebooku albo Instagram.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook